poniedziałek, 31 października 2011

Merry & Bright! czyli swieta wedlug Finger Paints.

Jeszcze nie dostałam lakierów z kolekcji Fall Fashionista a już w skrzynce mailowej miałam wiadomość, że te z kolekcji Merry & Bright do mnie lecą :D A więc mały sneek peek tego, co niebawem pojawi się na blogu:


Kolejno od lewej: Frosty Night (srebrny brokat), Winter Sky (niebieski shimmer), Yule Be Merry (różowy shimmer), Comet's Collar (zielony shimmer), Santa Kisses (czerwony brokat) i Drummer Boy (niebieski brokat).
Zapowiadają się smakowicie.

A póki co czekam na Fall Fashionista, bo na widok tej właśnie kolekcji serce zabiło mi mocniej :)

niedziela, 30 października 2011

One & only.

Gdybym miała wybrać dla siebie jeden lakier, który będzie mi służyć do końca życia to wybrałabym właśnie ten. Dlaczego? Bo wszystko jest w nim idealne - kolor, konsystencja, trwałość...



Kolor? Według mnie to przydymiony niebieski. Ale przy typowo niebieskich kolorach wpada w zieleń, można by rzec, że to teal. Ale solo to szary niebieski, idealnie wyważony.

Konsystencja? Kremowa, gęsta - idealnie się nim maluje.

Trwałość? Bardzo dobra - na bazie i z top coatem POSHE wytrzymuje kilka dni w stanie idealnym.



czwartek, 27 października 2011

Zawsze musi byc ten pierwszy raz...



Nadszedł czas, by zamówić lakiery Color Club, z którymi nie miałam dotychczas do czynienia. Wybrałam kilka kolorów z kilku kolekcji. Trzy z Back to Boho, dwa z Alter Ego i jeden z Rebel Debutante. Do tego dwa Essie z kolekcji Starting Over.



Idąc od niebieskiego koloru na dole mamy: Gossip Column (Rebel Debutante), Sheer Disguise (Alter Ego), Give Me A Hint (Alter Ego), Shabby Drab (Back to Boho), Rad Nomad (Back to Boho) i New Bohemian (Back to Boho).



A na zdjęciu powyżej (idąc od dołu) Wife Goes On i Red-y Set EX. Te dwa lakiery Essie są dziwne. Niby czerwone, ale jednak nie czerwone, bo Wife Goes On ma w sobie coś różowego, a Red-y Set EX to taka prawie neonowa czerwień. Świetne.


Color Cluby podobają mi się bardzo. Jestem po wstępnych testach Shabby Drab i mogę powiedzieć, że chyba zacznę przeglądać eBay w poszukiwaniu innych kolorów...

środa, 26 października 2011

An affair with Grace Kelly.

Jedna z jesiennych nowości do złudzenia przypomina prehistoryczny lakier z poprzedniego postu.



Catrice lubuje się w brązach typu taupe - takie barwy są bezpieczne, klasyczne i eleganckie. Nic dziwnego, że jest ich teraz ogrom na rynku, nie tylko w ofercie Catrice.

Do czego zmierzam? Do porównania Grey's Kelly z Affair In Times Square. Bo one są niemal identyczne. No może Grey's  jest nieco bardziej fioletowy w swej brązowości. Ale poza tym? Identyczne (prawie :D). Więc jak kogoś nie stać na wywalenie ca. $30 na butelkę OPI, to śmiało może pomaszerować do natury i kupić Grey's Kelly.


Grey's Kelly, Affair In Times Square

Na paznokciach różnica w kolorze nie jest aż tak widoczna. Na wzorniku jednak ta fioletowatość w GK dość mocno się wybijała.

Romanse, romanse...

Jeden z moich najukochańszych lakierów ever. Spokojny, nie rzucający się w oczy, można nawet powiedzieć, że nudny. Ale jak pięknie nudny...

Affair In Times Square pochodzi z kolekcji New York z 2000 roku. Nie wiem, czy wznawiano ten kolor, czy nie. Moja wersja ma jeszcze stary pędzelek. A na eBayu można ten lakier znaleźć wpisując w wyszukiwarkę HTF i discontinued.

Kolor? Taupe z wrzosem czy czymś innym fioletowym. W konsystencji rzadki, trzy warstwy to konieczność. Ale pięknie współpracuje z top coatem POSHE.





poniedziałek, 24 października 2011

It's all about jeans.

Lakierowy półświatek oszalał na punkcie lakierów w kolorach dżinsu. Pomysłodawcą był Chanel - chociaż chyba jednak nie, pierwszą dżinsową kolekcją była Denim Diva Alessandro a potem dopiero Chanel. Ale to lakiery Chanel są kopiowane - dla przykładu poniższe zdjęcia Nubarków. A dzisiaj na jednym z licznych blogów, które odwiedzam, widziałam lakiery Colour Alike w dżinsowych barwach - dżins jest wszędzie. Szczerze powiedziawszy, marzę o Chanelach - nie stać mnie na te, które mogą być wysłane do Polski, a te tańsze są, niestety, not available to Poland... No i nie mam odwagi by zamówić set z Tajwanu - byłoby mi trochę szkoda tej stówy zielonych, gdyby okazało się, że te Les Jeans tajwańskie nawet koło oryginałów nie leżały...

NUBAR JEANS COLLECTION 2011:

FADED JEANS:


Jasny błękit z shimerem. Błękit letniego nieba - tak bym go określiła. Podoba mi się, ale nie jest to mój odcień niebieskiego.


BOYFRIEND JEANS:


Lekko szary, średni odcień niebieskiego. Mój ulubiony z tej mini-kolekcji. Wspomniałam, że może być podobny do Blue India MAC - nie jest. Przy BI te dżinsy są czysto niebieskie. Śliczny.


DARK WASH JEANS:


Ciemny, klasyczny granat. Bardzo dżinsowy.


Fantastyczna kolekcja. Jeśli uda mi się zdobyć Les Jeans to będę szczęśliwa, jak nie to ten substytut mi wystarczy.

Pofrankenimy troche?

Kiedy buszowałam niedawno w malutkiej drogerii koło mojej szkoły, w oczy rzucił mi się niebieski lakier Simple Beauty numer 176. Kolor wydał mi się znajomy - zaraz po przyjściu do domu porównałam SB i jeden z moich najukochańszych lakierów, czyli Blue India z kolekcji Liberty Of London MAC. Nie są one podobne pod względem przyszarzenia, bo w SB nie ma szarości w ogóle, ale gdzieś tam delikatne podobieństwo jednak się kryje.
Mając dobrą niebieską bazę postanowiłam pobawić się w samodzielne mieszanie lakierów i stworzenie Blue India domowym sposobem.



Co mamy? Bardzo ładną niebieską bazę i czerń jako dodatek. Co chcemy osiągnąć? Przydymiony niebieski - rzecz w tym, by uzyskać kolor przydymiony a nie zbyt mocno przyszarzony.



Oto jak się ma Simple Beauty do lakieru MAC przed mieszaniem:

MAC Blue India, SB #176


Pierwszym krokiem jest odlanie niebieskiego lakieru. Ja odlałam około 1/2 lakieru bazowego.
Teraz czas na dolanie czarnego lakieru (u mnie to Essence Fatal, jedyny czarny lakier, który miałam na stanie). Czerni dodałam tyle, ile odlałam bazy. Do wymieszania kolorów użyłam patyczka do skórek, mogłam nim gmerać po całej buteleczce - jest to wygodniejsze niż machanie ręką ;)

Efekt końcowy jest taki:


Blue India franken (SB #176 + Essence fatal), MAC Blue India


Wydaje mi się, że można dolać jeszcze nieco czarnego lakieru. Różnica jest widoczna z bliska, z daleka raczej niezauważalna. Mnie osobiście mieszaniec się podoba :) Kryje przy dwóch warstwach, jest średnio-gęsty i przyjemny w użyciu.

Jaki jest przepis na domowego Blue India? Pół butelki niebieskiego lakieru Simple Beauty numer 176 i taka ilość czarnego lakieru, by uzupełnić ubytek niebieskiej bazy. Proste :)

sobota, 22 października 2011

Cocktail Bling swatches. Essie Winter 2011.

Zacznę od tego, że slogan z pudełeczka Essie, czyli BEST DRESSED NAILS jest w pełni trafiony. The best dressed nails, indeed.

To jest najładniejsza z kolekcji Essie, które wyszły w tym roku. Inna niż poprzednie - wiadomo, że nie ma sensu porównywać kolorów letnich z jesiennymi czy zimowymi, ale, jak babcię kocham, Bling przebija wszystko. Bling przebija rewelacyjne Brazilianty czy cudowną Brand New Bag. Bling jest po prostu fantastyczna.

Ta kolekcja jest faktycznie zimowa. Kojarzy mi się z szalikami; choinką; lampkami choinkowymi, które migają w ciemnym pokoju; z kubkiem gorącej czekolady... A najlepsze w tym jest to, że nie ma wśród tych kolorów żadnej typowej zieleni, typowego brązu czy migoczących brokatów. To wszystko to są spokojne i wyważone kremy. Spokojne i wyważone, a robią takie wrażenie, że mnie, gdy je zobaczyłam, brakło słów.

Dość tego mojego mamrotania, przejdźmy do meritum.

Size Matters to karminowa czerwień (z różową podszewką). Bardzo kobieca ale równocześnie charakterna, pazurzasta i humorzasta.



Bobbing For Baubles - brudny, szary granat. Mimo, że brudny i szary to widać, że to granat. Pisałam, że podobny do Dark Wash Jeans - jednak nie podobny, to dwa różne odcienie granatu.



School Of Hard Rocks to zdecydowanie mój ulubieniec. Idealne pomieszanie niebieskiego z zielonym, z czymś takim dymnym, brudnym w sobie. Przepiękny.



Cocktail Bling to szarość z fioletem. Jasny szary + jasny, lawendowy fiolet = Cocktail Bling. Trochę smuży, ale jest tak ładny, że można mu to wybaczyć.



Brooch The Subject to piaskowy beż. Nude? Nie. Camel? IMO, tak. Taki kolor mają wielbłądy. Piaskowy, wielbłądzi beż, o.



Jangle Bangle to jasny fiolet. Taka lawendowa farba do ścian - i w kolorze i w konsystencji. Najgorszy 'w obsłudze' kolor z tej kolekcji. Ale znowu - wybaczam, bo jest tego wart.



Po raz pierwszy od bardzo dawna czekam na śnieg i święta z niecierpliwością. Bo na śniegu i na tle choinki te kolory tylko zyskają.

P.S. Jutro swatche dżinsowych Nubarków i recenzja brzoskwiniowego kremu nawilżającego Baviphatu a w okolicach wtorku mieszanie domowego Blue India :)

czwartek, 20 października 2011

Bling Bling czyli zima pełną gębą. Essie Winter 2011.

Cocktail Bling Collection to już czwarta z kolei kolekcja Essie, którą kupiłam w całości. Wcześniej był Resort 2011, Braziliant, Brand New Bag no i teraz Cocktail Bling.



Ta kolekcja jest cudowna. Wszystkie kolory w tym secie są inne i niespotykane.



Przejdźmy teraz do poszczególnych kolorów.

Cocktail Bling, Bobbing For Baubles, Bangle Jangle
Cocktail Bling to szarość z lawendowym podszyciem. Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że to bardzo jasny fiolet, jednak na paznokciach nabiera zdecydowanie szarego kolorytu.
Bobbing For Baubles to ciemny, przydymiony granat. Fajny, podobny do Dark Wash Jeans Nubara.
Bangle Jangle to jasny fiolecik. Taki lilak, wrzos czy jasna lawenda. Przyjemny dla oka.


Size Matters, School Of Hard Rocks, Brooch The Subject

Size Matters to jedna z ładniejszych czerwieni jakie mam. Głęboka, karminowa, bogata, kremowa czerwień. Piękna.
School Of Hard Rocks to lakier, na który czekałam z największą niecierpliwością. Zieleń z niebieskim podbiciem, do tego wszystkiego przydymiona. Taki brudny morski. Kolor idealny.
I na koniec Brooch The Subject. Kolejny kamel w mojej kolekcji. Równie ładny jak wczorajszy Classic Camel Nubara. Nieco inny w kolorze, ale należy do kategorii wielbłądzich.

Piękne te kolory. Bardzo jestem ciekawa, co nam Essie zaserwuje na wiosnę...

środa, 19 października 2011

Polished Chic & Jeans...

Lakiery zamawiane od dwóch różnych sprzedawców przyszły do mnie w tym samym czasie - jakby się gdzieś po drodze spotkały i umówiły :)

Pierwsza część to trzy lakiery z kolekcji Polished Chic na jesień 2011. Zamówiłam sobie Classic Camel, Stylish Peacock i Vogue Vert.

Classic Camel, Stylish Peacock, Vogue Vert

Vogue Vert, Stylish Peacock, Classic Camel


W buteleczkach prezentują się smakowicie.

Classic Camel to chyba w końcu kamelowy beż, jakiego od jakiegoś czasu poszukuję - piaskowy, trochę ciepły beż. Po prostu kamel.
Vogue Vert to lekko przydymiona pistacja. Inaczej wyobrażałam sobie ten lakier, ale na szczęście nie było negatywnego rozczarowania.
Stylish Peacock to mój ulubieniec :) Niebieski z domieszką zieleni. Czy to teal? Chyba nie bardzo, bo w tym kolorze jest zdecydowanie więcej niebieskiego niż zielonego. 

Classic Camel, Vogue Vert, Stylish Peacock



No i Jeans Collection. Porównanie do Les Jeans Chanela można zobaczyć na tym blogu. Jak dla mnie różnicy między nimi nie ma, dlatego bardzo się cieszę, że kupiłam jednak całą dżinsowa kolekcję.

Faded Jeans, Boyfriend Jeans, Dark Wash Jeans

Faded Jeans, Boyfriend Jeans, Dark Wash Jeans

Faded Jeans, o dziwo, bardzo mi się podoba. Jasny, przyjemny błękit - naprawdę warto przyjrzeć mu się bliżej.
Boyfriend Jeans jest śliczny. Brudny, przyszarzały niebieski. Ładny. A za parę dni zamieszczę porównanie z Blue India.
Dark Wash Jeans to klasyczny, szkolny granat. Może się podobać (mnie się bardzo podoba :D).

Faded Jeans, Boyfriend Jeans, Dark Wash Jeans

Ostatnie zakupy bardzo mi się udały. Ciągle czekam na zimowe sety i kilka lakierów kupionych solo (m.in. Essie i Color Club). Październik to miesiąc kupowania lakierów :)

wtorek, 18 października 2011

Od kuchni...

Już przy okazji postu z Devil's Food Cake przyznałam się, że nie jestem mistrzynią, jeśli o kulinaria chodzi. Dzisiejsze ciasto było moim dzikim wymysłem. Po prostu zobaczyłam przepis tutaj i uznałam, że muszę je zrobić. Wszystkie składniki miałam w domu, przepis wydawał mi się łatwy... dlaczego więc nie, prawda? 

Jestem poniekąd matematykiem. Z liczbami mam styczność na co dzień, skomplikowane działania rozwiązuję w myślach. Ale gdy przychodzi do czytania przepisu to jestem zagubiona jak jakaś sierotka Marysia. Mam przedziwną zdolność pierdzielenia proporcji - zamiast 90g masła rozpuściłam 150g i o mało co nie dodałam do cukrów właśnie tej całości. Odmierzyłam sobie zbyt małą ilość mleka kokosowego - resztę dolałam do masy, gdy ta była już w formie. Mąki też dałam nie tyle, ile trzeba... Kiedy ciasto było już w piekarniku, przypomniałam sobie, że odwróciłam proporcje sody (zamiast 1 łyżeczki dałam 0,5) i proszku do pieczenia (dałam całą łyżeczkę, zamiast połówki...) - ale już nie miałam jak tego uratować i, zrezygnowana, machnęłam na to ręką. Na szczęście wszystko się udało, mimo tych wszystkich dziwnych zdarzeń. I ciasto jest naprawdę łatwe do zrobienia, jesli umie się czytać przepisy...

PRZEPIS (cytuję za blogiem Moje Wypieki):

  • 55 g gorzkiej czekolady (70%), połamanej na małe kawałki
  • 85 g kakao
  • 200 ml wrzącej wody
  • 145 g mąki pszennej
  • 1 łyżeczka sody oczyszczonej
  • 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • szczypta soli
  • 90 g masła
  • 200 g drobnego cukru do wypieków (lub nieznacznie mniej)
  • 50 g ciemnego cukru muscovado
  • 2 jajka, w temperaturze pokojowej
  • 250 ml mleka kokosowego, w temperaturze pokojowej

Czekoladę i kakao umieścić w miseczce, zalać wrzącą wodą. Wymieszać, do rozpuszczenia się czekolady i uzyskania gładkiej masy. Przestudzić.
Mąkę, sodę, proszek, sól - przesiać.
Oba cukry wsypać do misy miksera i wymieszać. Dodać do nich roztopione masło, krótko zmiksować. Wbijać jajka, jedno po drugim, miksując do uzyskania puszystej i jasnej masy.
Powoli wlewać mleko kokosowe, na przemian z przestygniętą czekoladą; zmiksować. Dodać przesiane suche składniki (mąka, soda, proszek i sól), zmiksować, tylko do połączenia się składników.
Kwadratową formę o boku 23 cm wyłożyć papierem do pieczenia (samo dno). Przelać gotową masę. Piec w temperaturze 180ºC przez około 40 minut, lub dłużej. Najważniejsze, by piec do tzw. suchego patyczka.
Ciasto wyjąć, całkowicie ostudzić (można upiec dzień wcześniej).

POLEWA:

  • 125 ml mleka kokosowego
  • 125 g gorzkiej czekolady (70%)
Mleko kokosowe doprowadzić do wrzenia. Zalać nim połamaną czekoladę. Poczekać chwilę, wymieszać, do całkowitego rozpuszczenia czekolady i powstania gładkiego sosu czekoladowego. Przed wylaniem na wierzch ciasta poczekać, aż przestygnie i zgęstnieje (lodówka przyspieszy ten proces).



Na blogu jest jeszcze przepis na krem do przełożenia, jednak ja z tego zrezygnowałam - lubię kokosową nutkę w ciastach, ale ten krem to już cała symfonia - podziękowałam więc. Ale i bez tego ciasto jest niesamowite, i jestem całkiem z siebie dumna, że udało mi się stworzyć coś tak dobrego :D Jednak następnym razem zamienię gorzką czekoladę w polewie na mleczną.

poniedziałek, 17 października 2011

Colour & Go for fall 2011 - part three.

Ostatnia siódemka.

Make It Golden to lakier layeringowy. Samodzielnie jest brzydki - brokaty: zwykły i heksagonalny oraz złoty shimmer w złotawej, przejrzystej bazie. Nawet przy trzech warstwach płytka paznokcia jest widoczna. Chociaż może gdyby się bardziej postarać przy malowaniu, to można by było stworzyć biżuteryjną ślicznotkę?



Be Optimistic! to rdzawy shimmer, podobny do Rusty But Sexy Catrice, ale nieco bardziej kasztanowy w kolorze.



 Fame Fatal - klasyczna, jasna czerwień. Pasuje do femme fatale.



Fateful Desire to hibiskusowa herbatka w szklance. Nie wiem, jak ten kolor opisać - różowa czerwień czy może czerwony róż? Coś w tym stylu.



Reach Peach to najdziwniejszy kolor z tych dwudziestu siedmiu. Nie wiem, jak go nazwać. To chyba brązowy róż? Chyba, bo nie wiem.



Think Pink - banalny. Cukierkowy róż. Nie landryna, ale cukierek. Słodki i trochę mdły.



Viva La Green - luuuuuubię takie kolory. Zieleń dziwna, niepasująca pod żadną zieloną kategorię kolorową. Coś pomiędzy groszkiem a jadeitem.



Podsumowując, fajne kolory za przyzwoite pieniądze. Jest w czym wybierać.

niedziela, 16 października 2011

Colour & Go for fall 2011 - part two.

Druga część swatchy nowych kolorów Essence. Trzecia, ostatnia, będzie jutro.



Frozen Queen to, podobnie jak Gleam in Blue, brzydal. Szarawa biel o wykończeniu frost. Trzy warstwy dają efekt ze zdjęcia. Może on i jest ładny, ale bardzo nie w moim typie.



Blue Addicted - jeden z moich ulubieńców :) Heksagonalny zielony i niebieski brokat, plus do tego normalny, drobny brokacik a to wszystko zatopione w granatowej bazie, która przy trzech warstwach jest kryjąca.




Galactic Black to kremowa czerń ze srebrnymi drobinkami typu glass flecked. Mimo że czarny, to ładny.




 Hardt to Resist to metaliczny granat, taki lekko rozbielony atrament.




Icy Princess - srebrny, bogaty shimmer, który po zmatowieniu daje efekt lakieru typu 'suede'.




Luxury Secret to brąz - metaliczny, ciemny i chłodny.




Midnight Charm to ciemny granat z delikatnym, czarnym podbiciem. Metalik.




Shiny Godness - złoty, bogaty shimmer, który po zmatowieniu jest zamszakiem.




Rich & Pretty - szampański, bogaty shimmer, który, podobnie jak Shiny Godness i Icy Princess, po zmatowieniu ma wykończenie typu 'suede'.




Tome for Romance to, he he, hibiskusowa herbatka z heksagonalnym i normalnym, drobnym brokatem. Położyłam trzy warstwy i efekt jest znośny. Ale położę go kiedyś na czerwoną, hibiskusową, bazę ;)