niedziela, 29 kwietnia 2012

Captivated.

Szybki post. Wprawdzie nie wyjeżdżamy do Chorwacji (wspólnie z Bartkiem doszliśmy do wniosku, że poleniuchujemy w domowym zaciszu) ale za chwilę jedziemy do cioci mojego małżonka, która to ciocia zaprosiła nas do siebie na wieś na kilka dni. Z tego skorzystamy. Torby spakowane, Albert smacznie śpi w transporterku i można wyruszać w drogę. Mamy do pokonania aż 25km, trasę tę pokonamy, przy niedzielnym ruchu w naszych okolicach w jakieś 20 minut. Oby tylko pogoda nam dopisała :D

Captivated na dwóch warstwach Scandalous. Mój mani na najbliższych kilka dni.


sobota, 28 kwietnia 2012

Long week(end).

Miniony tydzień był ciężki. W poniedziałek musiałam sobie radzić ze zgrajami rozhisteryzowanych gimnazjalistów przerażonych tym, że nie zdadzą egzaminu albo że zdadzą go tak, jakby mieli IQ rozwielitki. Od wtorku do czwartku albo siedziałam na niewygodnych krzesłach w dusznych salach albo krążyłam po korytarzach pilnując porządku. A piątek to znowu było uspokajanie jeszcze bardziej rozhisteryzowanych uczniów, którzy po sprawdzeniu wyników zgodnie uznali (moja klasa) że absolutnie nie mają co liczyć na wysokie wyniki. Kiedy zadzwonił ostatni piątkowy dzwonek wyprułam z klasy, rzucając przez ramię 'miłego weekendu' i tyle mnie widzieli. W nauczycielskim odłożyłam tylko dziennik na swoje miejsce, znowu wymamrotałam 'bawcie się dobrze' i opuściłam szkolne mury.

A dzisiaj jest pierwszy dzień dłuuuuuuuuuuugiego weekendu. Długiego, bo w naszej szkole trwa on od dzisiaj do następnej niedzieli. 9 dni robienia nic. Znajomi jadą jutro do Chorwacji i namawiają nas gorąco, byśmy do nich dołączyli. Decyzja jeszcze nie zapadła, na wszelki wypadek piorę i odświeżam letnie rzeczy a Bartek pożyczył walizki. Ale sama nie wiem, czy chce mi się jechać. Jeszcze rok temu nie zastanawiałabym się nawet minuty - walizki byłby spakowane w 15 minut a ja buzowałabym z podniecenia. Ale dzisiaj? Chciałabym spędzić ten czas w spokoju, na tarasie albo u teściów w ogrodzie. Z książką, laptopem i kotem na kolanach. No zobaczymy.

Między jedną pralką a drugą pokażę Wam Living Water - zielono-czarno-granatowy żelek z  niebiesko-zielonym drobnym brokatem. Ekstra :)



niedziela, 22 kwietnia 2012

Savon Noir - recenzja.



Naturalne kosmetyki nigdy mnie nie nęciły. Jakoś tak od razu uznałam, że to nie dla mnie. Poza tym dostęp do tych faktycznie naturalnych miałam utrudniony – w Miasteczku z drogerii mieliśmy do niedawna tylko Naturę, Rossmanna i kilka prywatnych bezimiennych, żadnych tam Sephor czy Douglasów w których można dostać chociaż te pseudo-naturalne mazidła. Kiedyś zainteresowała mnie Biochemia Urody - tonikowi PHA i serum migdałowemu jestem wierna nadal (okresowo), ale reszta, której spróbowałam mocno mnie rozczarowała (hydrolaty i oleje), więc dalej nie próbowałam. Zostałam przy nafaszerowanych chemią, pięknie pachnących i wyglądających kosmetykach :D

Al kiedy w Miasteczku otwarła się Mydlarnia postanowiłam popróbować. Nie będę się rozpisywać na temat zalet i wad mydła marsylskiego czy maseł sprzedawanych na wagę, ale o Savon Noir muszę coś powiedzieć :)

Savon Noir to tradycyjne marokańskie mydło bez mydła. Jak to mydło bez mydła? Ano tak to – SN to naturalny myjak z czarnych oliwek. Byłam sceptycznie nastawiona do tego cuda – gęsta maź o konsystencji wosku do depilacji pachnąca, imo, przyjemnie (mam wersję z kwiatem pomarańczy), chociaż śmiem przypuszczać, że ten zapach może odstraszać.




Jestem po 7 tygodniach stosowania Savon Noir – pierwszy tydzień nakładałam mydło na twarz co drugi dzień, w kolejnych dwa razy na tydzień – mimo rewelacyjnych rezultatów moja skóra zaczęła się delikatnie przysuszać, wolałam więc nie ryzykować.

Już po pierwszym użyciu byłam zachwycona – cera była jaśniejsza, gładsza a pory zwężone i prawie niewidoczne. Przy kuracji intensywnej pory oczyściły mi się wręcz spektakularnie ;) W kolejnych tygodniach (aż do teraz) efekt ten utrzymuję, używając mydełka raz – dwa razy w tygodniu. I jest ok – po myciu skóra jest czysta, czuć jak oddycha a krem wchłania się w nią jak w woda w gąbkę.
Producent zaleca, by po sesji z Savon Noir używać naturalnych olejów itp. - ja jednak nakładam moje ukochane sleep pack'i i jest w porzo :D

Nie radzę też trzymać mydła zbyt długo na twarzy – kiedyś mi się przysnęło z brunatną mazią na facjacie – drzemencja 20minutowa dosłownie, a obudziłam się z piekąca i zaczerwienioną skórą – zaczerwienienie zeszło dopiero rano następnego dnia (tego ranka poczułam ulgę, gdy spojrzałam w lustro – bałam się, że będę wyglądać jak Indianka z rezerwatu czy coś).

Jak używać? Pani w Mydlarni poinstruowała mnie, że można normalnie – jak zwykłe myjaki czyli na facjatę, myju myju i siup, z ciepłą woda w odpływ albo jak paseczki/peelingi enzymatyczne – cienka warstwa na twarz, 10 minut trzymamy a później zmywamy kolistymi ruchami zwilżonych dłoni. Można też Savonka używać na ciało, ale dla mnie to zbyt drogi byznes :D

Savon Noir nie jest tanim kosmetykiem, ale na plus na pewno jest to, że mydło jest wydajne jak nie wiem. 100 g (28 zeta) wystarcza na baaaaaaardzo długo – ja mam jeszcze z 1/3 opakowania, a używam chyba od połowy lutego lub coś w tym stylu. No i używam regularnie, dwa razy w tygodniu minimum (jak zauważam, że coś niepokojącego się zaczyna dziać to wyciągam ciężkie działa w postaci właśnie oliwkowej mazi).

Jedynym minusem może być tandetne, plastikowe opakowanie. Ale z drugiej strony – ten plastik może być i plusem, bo gdyby tak Savon zamknięty był w szklanym ciężkim słoju to już dawno potłukłabym płytki w łazience.

Gdybym wiedziała, że to taki hicior to już dawno kupiłabym swoje pierwsze opakowanie. Ale lepiej późno niż wcale – od teraz ten kosmetyk ma swoje stałe miejsce w mojej łazience :)

sobota, 21 kwietnia 2012

Divas & Drama - swatches


Kocham lakiery Cult Nails. Są idealne. Bardziej idealne niż do tej pory idealne Essie i OPI. Cult Nails to po prostu idealność do kwadratu. Wielkimi krokami zmierzam do posiadania całej regularnej kolekcji CN, mam już też w swoich zbiorach lakier HTF tej marki - Toxic Seaweed się wyprzedał i już nie powróci. A ja go mam i się szczerzę jak głupi do sera ;)

A ta kolekcja? Divas & Drama to jest po prostu wow. Od początku nie byłam przekonana do Enticing, ale kiedy go posiadłam (:D) to pokochałam - to jest idealny sprany, majtkowy róż. Ale może po kolei. Close ups:

Divas: Manipulative, Enticing, Scandalous

Drama: Seduction
Manipulative:



Mój ulubieniec *.* Idealnie wyważony błękit z domieszką zieleni. Niby krem ale z delikatnym, delikatniusim, delikatniusienieńkim shimmerem. Zebrałam za niego masę komplementów, od znajomych i od obcych. Rewelacja. Kocham ten kolor i wiem, że muszę się zaopatrzyć w kolejną butelkę, bo znając siebie, przez jakiś czas będę się maziać tylko tym kolorem.

Enticing:



Jak już napisałam powyżej - nie byłam do niego przekonana. Takie kolory to niekoniecznie moja bajka. Lubię delikatesy, ale w beżu. Róże to jednak nie bardzo. A tu taka niespodzianka - sprany majtek z żelkowym wykończeniem. Elegancki i wytworny. Nie ma tu miejsca na szaleństwo ale jest miejsce na uwodzenie z klasą. To lubię :)

Scandalous:



Tada tada - koralowy pomarańcz idealny. Znowu żelek (przy dwóch warstwach typowa galaretka pomarańczowa). Znowu idealny kolor. Nie jest to neon ale też i nie pastel. Można powiedzieć, że to coś pomiędzy, takie przejście od pastela do neona. A jak lśni... Za to właśnie kocham te kremowo-żelkowe mieszańce - błysk to one mają niesamowity.

I na koniec gwóźdź programu. Seduction:



Bazą tutaj jest inny kolor Cult Nails - Living Water (jeszcze solo niepokazywany). Seduction to fioletowa, przejrzysta baza z flejkami, które mienią się głównie na pomarańczowo i fioletowo/granatowo. Ale można też, pod odpowiednimi kątami, dostrzec błysk w żółci, zieleni, turkusie...
Cóż mnie rzec pozostaje? Lakier jest idealny, piękny, wspaniały, jedyny w swoim rodzaju. Flejki Finger Paints też takie są, ale mają jeden minus - same z siebie nie błyszczą,. A Cult Nails błyszczy jak szalony, praktycznie nie trzeba mu top coata bo wysycha na wysoki połysk. Jako że to edycja limitowana to muszę kupić jeszcze ze dwie butle, bo jak się kiedyś ta pierwsza skończy a bak-apów nie będzie to normalnie płacz i zgrzytanie zębów będzie z rozpaczy i tęsknoty...

czwartek, 19 kwietnia 2012

Jewellery...

Robienie lakierowej biżuterii wciąga. Obkupiłam się w masę półproduktów i teraz tworzę. Poniedziałkowe krokiety lakierowe zawierały jeden z ładniejszych lakierów, jakie w tej chwili posiadam - Seduction.


Seduction to flakies w fioletowej bazie. Flakies, które mienią się na niebiesko, zielono, żółto, fioletowo, pomarańczowo...





Wisior zrobiłam tą samą techniką, co broszki - najpierw trzy warstwy Seduction na płaskiej stronie kaboszona, później jedna warstwa Honk If You Love OPI i dwie warstwy OPIka na bazie wisiora. Później tylko odrobina kleju i gotowe. Koszty są śmieszne (dwa zeta za bazę i złocisz za kaboszona), roboty przy tym niewiele a efekt niesamowity. Koleżanki z pracy już zamówiły u mnie podobne cuda, dlatego też zapas Seduction to mus a nie zachcianka :D


A przez weekend dorobię sobie do kompletu broszkę i pierścionek. I zrobię też swatche kolekcji Divas & Drama - już zdążyłam mieć 3/4 kolekcji na paznokciach :D

wtorek, 17 kwietnia 2012

Jawohl, jawohl, ich liebe OPI.

Nom nom nom. Jesienią 2012 roku wybierzemy się w podróż do naszych zachodnich sąsiadów - OPI serwuje nam kolekcję niemiecką.

źródło: MissChievous
Nazwy (od lewej do prawej, cytując za MissChievous): My Very First Knockwurst, Don’t Pretzel My Buttons, Berlin There Done That, Dont Talk Bach to Me, Nein! Nein! Nein! OK Fine!, Schnapps Out of It, Suzi & The 7 Dusseldorfs, Every Month is Oktoberfest, Unfor-greta-bly Blue, Deutche You Want Me Baby, Danke-Shiny Red & German-icure by OPI.


Bardzo mi się podobają te kolory...

poniedziałek, 16 kwietnia 2012

Meal of the day? Polish burritos!

Czekałam, czekałam i się doczekałam :D Pięć lakierowych krokietów zaserwował mi dziś listonosz. W ogóle to był bardzo bogaty w lakiery dzień. Piękne Spoiled, śliczny Innisfree i jakże uroczy Essie (who's the boss now? hm? :D). Jestem pod wrażeniem ich wszystkich.






seduction, scandalous, enticing, manipulative, captivated

To lato będzie pastelami malowane, mówię Wam :)

niedziela, 15 kwietnia 2012

Missha Perfect Cover BB Cream - recenzja.

Chyba jeden z najbardziej znanych i lubianych kremów BB. Skusiłam się na niego latem zeszłego roku i niestety, już po pierwszym użyciu nie przypadł mi do gustu. Postanowiłam na jakiś czas odstawić, wróciłam do ponownego używania jakieś 3 tygodnie temu, gdy skończył się mój ukochany krem Holika Holika Petit BB Cream w wariancie watery.



Po pierwszym po przerwie użyciu byłam wręcz zachwycona - jednolita, gładka cera od rana do wieczora. Ale już przy drugim użyciu coś zaczęło się psuć. Rano było ok, ale kiedy w przerwie między IIIa i IIc spojrzałam w lusterko - załamałam się. Nie wiedziałam, że mam aż tak widoczne pory! Wydawało mi się, że mam gładką cerę z kilkoma niedoskonałościami a tu proszę - pory jak studnie a z tych porów wylewał się Missha Perfect Cover. Na szczęście miałam w torebce nawilżane chusteczki dla dzieci, zmyłam to całe paskudztwo i nałożyłam na twarz puder - moje samopoczucie wzrosło o jakieś 200%.
Po tym incydencie miałam kilka dni wolnego, postanowiłam więc w domowym zaciszu poobserwować jakie Missha ma pobudki, by zachowywać się tak brzydko na mojej twarzy. Testowałam Perfect Covera na różnych kremach - Vichy Aqualia dla cery suchej, Lioele Water March dla cery mieszanej i brzoskwiniowy krem Baviphatu (Holika Holika i Baviphat to kremy dedykowane POD specyfiki typu BB), drogeryjny krem Bielendy w wariancie Awokado... I za każdym razem było tak samo - pory, których nie mam i paskudny błysk który mógłby rywalizować tylko z masłem bądź olejem.
Oczywiście jako bazy używałam też BB Boomera - który to już jest wybitnie dostosowany pod ten akurat krem (i inne marki Missha, według producenta oczywiście) - i jaki był efekt? Taki sam. Niestety, ale Perfect Cover to krem nie dla mnie. Żałuję, bo kolor który posiadam (21) jest śliczny, dla mnie wręcz idealny. Właściwości na innych też mi się podobają i zastanawiam się, czemu moja cera aż tak źle na niego reaguje... Szkoda, że tak wyszło. I dobrze, że kupiłam mniejsze opakowanie, na próbę.




Więcej szans nie będzie. Mam dość tego, co ten krem robi z moją cerą. Szkoda nerwów.

wtorek, 10 kwietnia 2012

Tres Chic!

Ten lakier jest strasznie ciężki w fotografowaniu. Kiedy próbowałam robić zdjęcie na paznokciu, na wyświetlaczu pojawiał się kolor morskiej wody - intensywny i w ogóle nie podobny do tego blue-greya jakim Chic jest w rzeczywistości.


Zdjęcie powyżej pokazuje po japońsku (jako tako) jak ten kolor wygląda na paznokciu. Szarawo-niebieski krem o przyzwoitym stopniu krycia (dwie warstwy). Ja już go kocham. Nie widziałam tego koloru w polskich drogeriach - ani u siebie w dość dobrze zaopatrzonej w Revlona perfumerii, ani w Douglasie. Sprowadzony ze Stanów tani nie jest (ca $6 plus shipping) ale jakby ktoś stwierdził, że to muszmieć to na eBayu ten kolor znajdzie na pewno.

Blue India & Chic - comparison.

Chic to bardzo ładny kolor. W internecie krążą plotki, że ten lakier Revlona to odpowiednik Blue India - z tego względu też go kupiłam (chociaż Blue India posiadam, ale moje chciejstwo zawsze zwycięża nad rozsądkiem).

Na pierwszy rzut oka wydaje się, że te lakiery mocno się między sobą różnią - Revlon, imo, w buteleczce (na żywo) jest sporo od lakieru MAC jaśniejszy. Jednak na wzorniku już ta różnica się gubi - jaśniejszy, owszem, ale nie sporo a delikatnie i to na tyle delikatnie, że można dać się zmylić.









Na każdym ze zdjęć Blue India jest po lewej a Chic po prawej. Różnicę między nimi najlepiej pokazuje ostatnie zdjęcie.

Chic to prawie Blue India. Czy w tym przypadku prawie robi wielką różnice? Niekoniecznie. Powiem szczerze, że gdybym nie miała Blue India byłabym bardzo zadowolona, że mam Chic. A tak to jestem bardzo zadowolona, że mam oba te lakiery :D

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

Spadajaca gwiazda.

Pogoda nam w te święta nie dopisuje. Sobota jeszcze była jako taka - jeszcze dane mi było włożyć wiosenny trencz na spacer z koszykiem. Wczoraj spadł u nas śnieg (białe święta o_O) a dzisiaj świeci słońce ale jest w cholerę zimno i rozważam pozostanie w polarowej piżmie typu 'one piece footed pajama' cały dzień - nie wiem tylko, jak będą się na ten mój świąteczny strój zapatrywać goście. Ewentualnie przywdzieję moje wyjściowe dresy.

A póki co swatch jednego z ostatnich nabytków - Shooting Star Tony Moly na bazie z She's Picture Perfect z kolekcji Essie Resort 2012. Kurde bele, uwielbiam takie kolory jednak. Ta mleczna żelkowa baza Tony Moly dodaje lakierowi Essie takiej delikatności, a brokat to już w ogóle cud miód i orzechy w karmelu. Przy zmywaniu trzeba się namachać wacikiem, ale, kurde, warto. 

Tony Moly Shooting Star

A wczoraj pomalowałam paznokcie lakierem CHI. I to chyba będzie miłość.

sobota, 7 kwietnia 2012

Zakupowo, jak zwykle w soboty.

W minionym tygodniu listonosz zapukał do moich drzwi kilka razy. Przyniósł mi coś z Korei, coś z USA, coś z Niemiec... Poz tym odkryłam zapyziały sklepik w którym mają lakiery CHI w cenie 4,99/sztuka i kupiłam sobie tusz. Ale po kolei.


To drewno w tle to doniczka z hiacyntami, które dostałam od mojej klasy. Chciałam, żeby były w kadrze, jakoś tak ładnie wkomponowane, ale mi nie wyszło.


Zestaw trzech lakierów Tony Moly - jelly z brokatem, są przepiękne. Bardziej jako lakiery layeringowe niż do samodzielnego użytku, ale już je widzę w duetach z lakierami z kolekcji Divas & Drama Cult Nails :) Od lewej: Pinky Star, Shooting Star i Milky Way.


Fantasy Fire MF. Ten lakier to podobno dupe słynnego Unicorn Pee. Po świętach okaże się, czy dostanę mój własny egzemplarz jednorożych siuśków - jak mi się poszczęści to na pewno zrobię porównanie.


Popular i Chic od Revlona. Popular to nowa nazwa popularnego (:D) Starry Pink z kolekcji Expressionists. A Chic miał byc dupe Blue India MACa, jednak te dwa kolory nieco się między sobą różnią (krótko - Chic jest jaśniejszy, reszta jutro).


Na pierwszym planie Fashionista i Whimsical. Oszalałam na punkcie pastelowych żelków z brokatem. Revlon wydaje się być nieco bardziej kryjący niż Tony Moly, ale jeszcze go nie otwierałam :D W tle widać lakier CHI - kupiłam dwa kolory - Miss Shops ALOT i Heels Over Head RED, ale wiem, że wrócę po więcej (grzechem byłoby nie wrócić, 5 zeta za lakier?)


Illegal Length od Maybelline. Myślałam, że te pierdoły o 4mm wydłużeniu będę mogła włożyć między bajki (po klapie jaka okazał się być tusz Imju przestałam wierzyć w wydłużające włókienka) ale jednak to prawda - może ni te 4mm, ale ze dwa to przynajmniej.



Prezent od kuzynki z Dojczlandu. Prezent nieco wymuszony, bo nie dawałam jej żyć póki mi go nie kupiła. Ale warto było, te kuleczki są urocze :D


Na koniec hiacynt od Robaków. Jeden z czterech. Ależ byłam dumna i szczęśliwa gdy tak sobie szłam korytarzem z tą doniczką a wszyscy nauczyciele mi zazdrościli takiej dobrej klasy :D


Dzisiaj już pewnie nic nie napiszę, w domu roboty ogrom a ja prokrastynuję jak tylko mogę. Ale cóż, ja mogę - mam oficjalne przyzwolenie mam. Ale trochę sumienie mnie gryzie, więc delikatnie pomogę. Wesołych Świąt!