niedziela, 27 maja 2012

Generalnie to lubię seks ale częściej jest Boże Narodzenie.

Tośka szaleje od rana. Mam wrażenie, że mam w brzuchu drużynę piłkarską. A już w ogóle szaleństwo jest wtedy, gdy Bartek kładzie mi ręce na brzuchu i do niej mówi - festiwal kopniaków normalnie. Gdybym nosiła chłopca to pomyślałabym, że się Młody przed Euro ekscytuje. Ale dziewucha? Tocha, zlituj się i daj mamusi odpocząć. Jak jeszcze raz dostanę w pęcherz to się zdenerwuję.

Od środy jestem na zwolnieniu. Długo myślałam nad tym, czy brać L4 czy też nie - do tej pory brałam co jakiś czas kilka dni, głownie po to, by odpocząć. Teraz jestem wiecznie: a) śpiąca, b) zmęczona, c) głodna, d) humorzasta. I, co tu dużo mówić, dodatkowe drzemki w ciągu dnia przeważyły szalę ;)
Zwolnienie kończy mi się 28 czerwca. 29 mamy zakończenie roku a w międzyczasie trzeba będzie podejść na radę, po świadectwa itp. Ale przede mną cały słodki miesiąc nic nie robienia :)

Miałam dziś wrzucić picspam lakierów Spoiled. No ale jakoś tak - nie wyszło :) Będzie za to recenzja.

Oriflame One Step Hand Recovery - peeling do suchych i szorstkich dłoni.


Na wstępie może zaznaczę, że dłonie mam ostatnio bardzo suche i regularnie traktuję je różnego rodzaju kremami. Ten peeling to mój pierwszy kosmetyk tego typu - wcześniej nie zawracałam sobie głowy osobnymi peelingami do dłoni, stosowałam to co do ciała i przy tejże (to jest przy peelingowaniu cielska) okazji.

Cytat z tubki: 'Scrub odnawiający do rąk. Błyskawicznie wygładza i zmiękcza dłonie, dodaje skórze blasku. Przez minutę rozcieraj scrub na całej powierzchni rąk, zwracając szczególną uwagę na miejsca spierzchnięte, następnie dokładnie zmyj.'

Moje wrażenia: scrub jest drobni i ostry, zawieszony w tłustej, oleistej bazie. Na całe dłonie wystarczy niewielka jego ilość. Pachnie słodko i przyjemnie, ale czuć w tym zapachu chemię.
Stosowałam dwojako: na suche i na mokre słonie.Zdecydowanie bardziej polecam pierwszy sposób. Na mokrych dłoniach ginie gdzieś skuteczność tego kosmetyku - nie czuć w ogóle złuszczenia, po umyciu dłoni zostaje tylko natłuszczenie.
Na suchych dłoniach drobinki świetnie działają - złuszczają suchy naskórek, baza nawilża suchą skórę. Po zmyciu peelingu zostaje tłustawa warstwa, ale szybko się ona wchłania.

Moja ocena: polecam. Fajny kosmetyk za niewielkie pieniądze. Doprowadził do porządku (oczywiście z toną kremów, ale jednak miał on w tym swoją dużą zasługę) moje przesuszone dłonie do porządku. Żebym jeszcze znalazła jakiś dobry olejek/peeling do skórek to byłabym przeszczęśliwa...

A skąd wziął się tytuł posta? Ano z naszego ostatniego szkolenia rady pedagogicznej. Niesamowita pani Magda podczas wykładu o relacjach nauczyciel - rodzic zaczęła mówić o ogólnikach i generalizowaniu. No i właśnie, ni z tego ni z owego tym oto stwierdzeniem zakończyła nasze szkolenie zostawiając całe ciało w szoku i zdezorientowaniu. Pani Magdy po prostu nie można nie kochać :)

A od kilku dni słucham tylko tego: http://www.youtube.com/watch?v=LBTXNPZPfbE&ob=av2e I dość często zdarza mi się przy tej piosence popłakiwać. Hormony...

sobota, 26 maja 2012

Mamy święto!

Wtorkowym popołudniem wracam do domu, otwieram drzwi i co ja pacze? Mama! Moja mama siedzi sobie w salonie i ogląda telewizornię. A ja stałam jak wryta, głosu z siebie wydobyć nie mogłam - taka byłam zaskoczona. Surprise, surprise normalnie. Uknuli to, teściowa z zięciem. Takie BFF's z nich się zrobiły, a według kawałów to powinno być nieco inaczej :D
Ale radość jest nadal ogromna - mama zostaje na kilka tygodni, potem wróci jak się dziecię będzie na świat wybierać :)

A właśnie. Najlepszego dla wszystkich mam. Tych teraźniejszych i tych przyszłych. Jam przyszła, ale prezent dostałam. Mąż mi zafundował po pierwsze to kwiatki z Biedronki, a po drugie to to:


I chociaż muszę sobie kilka tygodni na te cuda poczekać, to wiem, że warto :) 


A teraz przejdźmy z części offtopowo-chwalipięckiej do części chwalebnej. Bo dzisiejszy post będzie chyba jednym wielkim pochwalnym esejem na temat lakieru do paznokci.


Wylicytowałam ten lakier za jakieś marne grosze - uwiódł mnie przede wszystkim kolor - jest podobny do lakieru Dutch 'Ya Just Love OPI? (który uwielbiam). Nie zrobiłam jeszcze dokładnego porównania, ale wydaje mi się, że Jessica (bo o tym lakierze mowa :)) ma delikatniejszy, subtelniejszy shimmer.



Witchy Wisteria pochodzi z wiosennej kolekcji marki - Heavy Petal Collection. To mój pierwszy lakier Jessica, ale już wiem, że nie ostatni. Podoba mi się w nim wszystko - od koloru przez aplikację po trwałość.



Witchy Wisteria to biskupi fiolet z subtelnym złotym shimmerem - imo, połączenie doskonałe, uwielbiam takie kolory *.* 

Shimmer pokazuje się w pełnym słońcu. W cieniu lakier sprawia wrażenie kremowego z subtelnym połyskiem. 
Lakier ten przyszedł pocztą w poniedziałek. Od razu pomalowałam nim paznokcie (zestaw standardowy - warstwa bazy Get It On CN, dwie warstwy kolorowego lakieru i warstwa Poshe) i ten poniedziałkowy manicure zmyłam dopiero dzisiaj (!). Stan zmywanych paznokci? Lekko (praktycznie niezauważalnie) starty lakier z końcówek płytki. Poza tym stracił połysk, ale to można naprawić byle top coatem. Reszta bez zarzutu i aż żałuję, że nie zrobiłam zdjęć przed zmyciem. Nie sądziłam, że mogę mieć lakier na paznokciach przez 5 dni bez minimalnych poprawek! Czego chcieć więcej od lakiera? Może tylko lepszej dostępności. Czekam na trzy kolejne Dżesiki - jeśli te lakiery znowu pokażą taką klasę, to będę miała nowych ulubieńców :)

Konsystencja jest gęsta ale kolor ten to typowy dwuwarstwowiec. Pierwsza warstwa to ładny kolor, ale trochę przysmużony i nierówny. Druga to już wibrujący, żywy kolor i piękne krycie. Pędzelek jest rewelacyjny - nie za szeroki ale też i nie za wąski, odpowiedniej długości. Bardzo przypadł mi do gustu korek, który dobrze leży w dłoniach i fajnie go czuć (jest dość ciężki jak na korek, ale dla mnie to plus - dzięki temu dobrze czuję pędzelek). Butelka jest duża (14,8ml), ciężka i ładnie wygląda. 

Zakochałam się i mam nadzieję, że ta miłość przetrwa próbę czasu ;)

niedziela, 20 maja 2012

On Safari.

Whew. Tyle pięknych nowości będzie tego lata, a pieniądze na drzewach nie rosną, wypłata, jak już coś, to mniejsza a nie większa. Mąż też nie spogląda z czułością na nowe nabytki. A chęć posiadania rośnie jak to moje dziecko - szybko.

To jest najbardziej wyczekiwana przeze mnie kolekcja. Napaliłam się na nią już zimą. Napaliłam się jak szczerbaty na suchary i zrobię wszystko, by ją mieć. Codziennie sprawdzam eBay, czy aby przypadkiem już jakiś sprzedawca czegoś świeżego nie rzucił wygłodniałym hienom lakierowym. Niestety, no such luck. Musze więc oczy ciszyć tylko zdjęciami.



Ta kolekcja jest prawie tak ładna jak nasza Tosia na zdjęciu USG :D

Fairy Tale.

Z tej całej podniety nowymi kolekcjami zapomniałabym o czymś, czego sprzedaż rusza już w najbliższą sobotę: Fairy Tale Collection od Cult Nails. 5 kolorów - a raczej 4 kolory i lakier nawierzchniowy z kawałkami folii.

źródło: www.r3daily.com
Czerwony - Evil Queen, niebieski - Princess, zielony - Feelin' Froggy, fioletowy - Charming. Folia na wierzchu to Happy Ending. Pre-sale rusza w sobotę 26 maja a koniec przewidywany jest na sobotę, 2 czerwca. Kiedy wszystkie zamówienia z pre-sale'a zostaną wysłane na stronie ruszy regularna sprzedaż tych cudeniek. Cena całego setu w przed-sprzedażowym iwencie wynosi $40. Po 15 czerwca cena jednego lakieru będzie stała - $10. Jak to zwykle bywa, podczas pre-sale dostaje się jeden kolor gratis :)
Już zacieram ręce :)

Boże Narodzenie w maju...

I jeszcze coś. Holiday Joy czyli Boże Narodzenie 2012 u China Glaze. Juz wiem, że kupię :)

źródło: http://www.everything2k.com


Im dłużej patrze na to zdjęcie tym bardziej widzę wtórność tej kolekcji. Nie zmienia to jednak faktu, że jest śliczna i ją chcę. Nie wiem, czy od A do Z, ale część na pewno :)

Bikini So Teeny.

Przepiękna kolekcja Essie na nadchodzące lato. Mam nadzieję, że już w przyszłym tygodniu położę na tych lakierach swoje łapki. Urzekł mnie zwłaszcza 'tytułowy' kolor czyli Bikini So Teeny - ostatnio uwielbiam takie niebieskości :)



Niedzielne leniuchowanie.

Jestem wiecznie zmęczona. 9 godzin snu to dla mnie stanowczo za mało. W szkole daję z siebie wszystko, by po szkole przyjść do domu i paść twarzą na łóżko i przespać kolejnych kilka godzin. Jestem jak mój kot, który, jakby mógł (a przecież nie może, bo trzeba jeść i posiedzieć chwilę na parapecie) to spałby cała, calusieńką dobę. W weekendy jest nieco lepiej, dlatego, że nie ma rano roboty. Ciąża to może i nie choroba, ale człowiek jest wymęczony jak koń po westernie.

Skajpajowałam dzisiaj z moją mamą. I ja nie wiem, dlaczego i ona, i teściowa starają się nam obrzydzić imię, które dla Małej wybraliśmy. Co rusz słyszę o jakiejś wrednej Toście, okropnej Antoninie albo mało rozgarniętej Tosi. Co rusz zadawane są nam pytania typu: a co sądzisz o Joannie? albo Olga to bardzo silne, ładne imię lub Hanna! proste a piękne (to było akurat przez telefon, teściowa obudziła mnie z popołudniowej drzemki, byłam na nią bardzo, bardzo zła...). Mam już dość. A moje przyjaciółki, doświadczone mamy, co rano witają mnie nieśmiertelnym 'a nie mówiłam?'. A mówiły, ale byłam święcie przekonana, że nasza Tośka się przyjmie. A Uszek to jest totalnie obrażony, bo miał być chłopak, do tego nazwany na jego cześć - gdy nam to Mateusz mówił, mieliśmy z Bartkiem miny typu 'wtf dude?!'.

Do Rossmannów trafiły mini lakiery Max Factor a wśród nich Fantasy Fire czyli odpowiednik słynnego Unicorn Pee Clarinsa (chwaliłam się już, że będę mieć swoją butelkę siuśków jednorożca? nie? to się chwalę - będę mieć własną buteleczkę siuśków jednorożca! wynudziłam od dobrej zagranicznej duszy :D). Mini lakiery kosztują jakieś 18 złotych bez kilku miedziaków, jest wśród nich kilka ładnych kolorów ale trochę mi szkoda takiej kasy na takie maleństwa... Jeszcze Fantasy Fire można przeboleć, bo to lakier do layeringu, ale inne, samodzielne zużyją się chyba w tempie błyskawicznym.
Ciekawa jestem też nowych lakierów L'Oreal - też drogie i też małe, kolory takie sobie ale coś bym wybrała.

Mimo wszystko wróciłam z wczorajszego spaceru z lakierami, rossmannowym konjakiem i balsamami do ust. Ten w okrągłym pudełeczku to bubel nad buble, dobrze, że niedrogi. Neutrogena ujdzie w tłumie. A lakiery są śliczne :D Żółty to 21G, jasny niebieski to 78C a turkusik 78S.


Jeśli chodzi o konjac - kupiłam gąbkę z czystej ciekawości - jak się ma do moich ukochanych myjek Missha. I mam mieszane uczucia. Gąbki Missha są delikatne i miękkie  ta jest twarda i dość nieprzyjemna w kontakcie ze skórą. Missha są bardziej porowate, rossmannowy konjac jest zbity i potrzeba mu więcej czasu na wchłonięcie wody. Jako myjka do ciała sprawuje się ok, ale moja twarz go nie polubiła. Ceny mają podobne - ok 15 zł w Rossmannie i jakieś $5 na eBayu. Fajnie, że można kupić już to cudo w sklepie stacjonarnym, ale ja pozostanę przy zamawianiu z Korei. Zobaczę jeszcze, jak się będzie gąbka sprawować przy codziennym stosowaniu - jak długi mi posłuży i jak będzie wyglądać w trakcie eksploatacji :)

Ja i Mała mamy dzisiaj zachciewajkę na truskawki i pizzę z ananasem. Truskawki zjadłyśmy już wczoraj (olaboga, 14 złotych za kilogram - zaoszczędziłam, kupiłam tylko pół kilo i dzisiaj żałuję...) ale pizzę sobie zamówimy. Tatusia nie ma, nie będzie nam się nad ananasem na cieście krzywił. Mniam.

sobota, 12 maja 2012

Weekend, w koncu.

Ten tydzień był szalony. Powrót do pracy po 9 dniach wolnego był ciężki - dzieciaki jakieś takie rozkojarzone, mam wrażenie, że wszyscy już myślą o wakacjach a tu do wakacji jeszcze kupa czasu. Byłam też na USG i już wiem, co mi w brzuchu burczy :D I od tamtej pory uśmiech nie schodzi mi z twarzy - fajniej się mówi do brzucha po imieniu. I chociaż jeszcze parę dni temu nie byłam pewna, czy Antonina to dobre imię dla naszej córki to teraz jestem już tego pewna. Tośka rośnie sobie w ciepełku a my odliczamy dni.

A póki co nabytki z ostatniego tygodnia:


Wczoraj w mojej Naturze zostały wystawione 'nowe' limitki. Wzięłam wszystkie lakiery i róż z Marblemanii i róż i lakier z Nymphelii. Co nowego poza tymi odgrzewanymi schaboszczakami? Dwa letnie Revlony z edycji limitowanej Escapism i trzy lakiery Spoiled by Wet'n'Wild.




Essence Marblemania:

raspberry swirl, whi is mr. brown, silver twister, peaches i róż w kolorze swirlpool 






Catrice Nymphelia:

be pool i róż w kolorze unbeleaf'able






Revlon Escapism:

sheer seafom

surf
I teraz - niech Was ręka boska broni przed zakupem Sheer Seafom. Ten lakier jest bardzo 'sheer'. Przy 4 warstwach poświata koloru jest ledwo widoczna a paznokcie mają taką trupią barwę. Jak go klikałam nie było jeszcze swatchy w sieci więc kupowałam w ciemno. I baaaardzo żałuję. Ten kolor to będzie największa porażka tego roku. Ale za to Surf jest piękny :D Od 4 dni mam go na paznokciach, dzisiaj planuję zmianę ale do Surfa wrócę bardzo niedługo ;)

No i Spoiled:

paying with platinum

i have no reception

daddy's credit card
Paying With Platinum to przepiękny duochrom. I Have No Reception to srebrny brokat a Daddy's Credit Card to taki chyba frost (albo może co innego ale nie znam określenia). Wszystkie miłe dla oka ale ja zostawię sobie tylko Payin With Platinum :D

sobota, 5 maja 2012

O, mlecyk!


Rano zadzwoniła do mnie teściowa z pytaniem, czy nie chciałabym jechać z nią na mlecze. Pogoda od rana była fajna więc i wycieczka nam się udała. 2000 mleczy zebrałyśmy w pół godziny, teraz się one gotują a za chwilę będą słoiczkowane. Miód z mlecza na zimę, do herbaty - super sprawa :D

A wczoraj zrobiłam jeszcze małe zakupy - mydło, masło shea i lakier do paznokci.


Jakieś 10 dni temu dostałam od przyjaciółki kawałek mydła z Aleppo z nakazem wypróbowania i stwierdzeniem, że na pewno się w tym cudzie natury zakocham. Sprawdziło się - zakochałam się już po pierwszym użyciu. Do tej pory nie wyobrażałam sobie życia bez pachnących żeli czy pianek do mycia ryjka. Teraz nie wyobrażam sobie wieczornego demakijażu bez mydła z Aleppo.
Mydło z Aleppo to naturalne mydło zrobione z trzech składników - olejku laurowego, oliwy z oliwek i sody uzyskanej z wody morskiej. Zawartość olejku laurowego dobieramy pod kątem problemów skórnych - im one są większe tym większa powinna być zawartość tego naturalnego antybiotyku w mydle.
Ja dużych problemów ze skórą nie mam - poza przesuszeniem i sporadycznymi niespodziankami, dlatego wybrałam mydło z 35% zawartością olejku laurowego. Testowałam myjadło 70%, które było ekstra ale potrzebowałam jednak czegoś bardziej nawilżającego dla siebie, stąd taki a nie inny wybór. Kostka jest ogromna - to aż 220g mydła. Swoje podzieliłam na kilka części, te nieużywane schowałam do suchej i ciemnej szafki a  używany kosteczka będzie sobie leżeć na umywalce. Spróbuję tez umyć nim włosy, podobno i w tym sprawdza się świetnie.



Bardzo podoba mi się wygląd tego mydła - widać, że jest robione ręcznie a nie maszynowo. Wszelkie nierówności i niedoskonałości dodają mu tylko uroku :)

Masła shea wzięłam kawalątek na spróbowanie. Mam wariant Afryka - pachnie pięknie, trochę korzennie a trochę owocowo, jest tam też odrobina drzewa sandałowego, mmm. Chyba wrócę po duży kawałek, bo ja lubię tego typu natłuszczenie :D

A lakier to Revlon w odcieniu Muse.

czwartek, 3 maja 2012

Betsey Johnson, Delia, Joko i rozczarowania.

Z majówki korzystamy na tyle, na ile się da ;) Na wsi było magicznie - i za względu na otoczenie jak i ze względu na towarzystwo. Ciocia Bartka to osoba, która na początku mojej nauczycielskiej drogi rozpostarła nade mną opiekuńcze skrzydła mentora. Wiele tej kobiecie zawdzięczam i muszę powiedzieć, że szczerze ją na przestrzeni lat pokochałam. Jest moim mentorem i przyjacielem. Tak samo mocno pokochałam jej rodzinę czyli Bartkowych kuzynów. Wszyscy jesteśmy ze sobą bardzo blisko i staramy się spędzać wspólnie tak dużo czasu jak to tylko możliwe. Nigdy nie myślałam, że rodzina mojego męża będzie mi bliższa niż moja własna - z kuzynami nie mam praktycznie kontaktu, jedyni moi bliscy to obydwie pary dziadków i rodzice. A tutaj, tyle kilometrów od rodzinnego domu i miasta, ja mam prawdziwą, kochająca rodzinę, której nie zamieniłabym na tę, z którą łączą mnie więzy krwi. 

No więc wieś była magiczna i urokliwa a towarzystwo niesamowite ale nie można ludziom siedzieć na głowie cały czas. Dlatego też w środowy poranek wyruszyliśmy na, w założeniu, wielkie zakupy. W założeniu, bo w praktyce wyszło z tego wielkie nic :( Mój brzuch nie mieści się już w spodnie z wysokim stanem, biodrówki to dla mnie wielkie nie a żadne spodnie z golfem mnie nie urzekły na tyle, by cokolwiek kupić. Póki co mieszczę się jeszcze w kilka starych sukienek i spódnic, więc może do następnego wypadu do Wielkiego Miasta jakoś prześmigam w tym co mam. Jak nie to gdzieś w okolicy jakoś sklep dla ciężarówek chyba jest, więc a nuż...

Głównym powodem wycieczki był jednak TK Maxx. Kilka razy odwiedziłam sklepy tej sieciówki w Londynie, nigdy nie wyszłam stamtąd z pustymi rękami (a z pełnym portfelem). U nas jednak to było wielkie, wielkie rozczarowanie. Sklep ogromny, ciuchów niby dużo ale większość to zwykłe szmaty w niezwykłych cenach. Jakość lumpeksowa a ceny? Dżizas, ceny wysokie jak Pałac Kultury i Nauki albo nawet i wyższe. Jak się to ma do filozofii marki? I dunno. Co prawda udało mi się kupić fajne okulary przeciwsłoneczne ale napalona byłam na dużo, dużo więcej.

Oto i mój tekamaksowy łup:


Okulary typu 'wayfarer' Betsey Johnson za 59,90. Okulary są bardzo porządnie wykonane - plastik jest dobrej jakości, całość jest masywna ale nie ciężka; metalowe zawiasy; brązowe szkła. Ładnie leżą na nosie - nic nie odstaje, nic nie wbija się w policzki a zauszniki są odpowiedniej długości i nie cisną boków głowy. Bardzo się cieszę :D A to serduszko na lewym zauszniku jest u-r-o-c-z-e :D

Poza tym nabyłam dwie pary płaskich sandałów w H&M i polskie lakiery:


Nie ma tego wiele. Nowe letnie Joko FashionMania i chyba nowe matowe Delie.




I szybkie swatche:

Delia: 401, 403, 407, 408

Joko: Not forget me, He comes the sun, Pret-a-porter

Szary mat ma w sobie shimmer, który jest widoczny po wyschnięciu lakieru na paznokciu. Ciekwy efekt. Joko są urocze - niebieski i żółty to shimmery/glass flecks a czerwony to neonowy koral w stylu Ole Caliente i Red Lights Ahead... Where? Z tej serii było jeszcze kilka innych, mocno neonowych kolorów ale mnie się one nie spodobały.

Z tej wczorajszej wycieczki wróciłam wymęczona jak koń po westernie. Było gorąco, tłoczno (środek majówki, nie wiem czego się mój wewnętrzny geniusz spodziewał) i męcząco. Już chyba jestem za stara na takie całodniowe wypady zakupowe. Co innego obskoczyć kilka sklepów podczas 'czasu wolnego' na wycieczce z gimnazjalistami a co innego szwędać się od sklepu do sklepu w dzień wolny. Co prawda Bartek nie stał nade mną z biczem i nie wskazywał drogi z jednego sklepu do drugiego, ale jak już przejechaliśmy ponad 100 km to nie na marne i oboje chcieliśmy coś kupić - i dla siebie, i dla Malucha (i tu też dupa zbita, bo te dziecięce rzeczy niby ładne ale naprawdę, naprawdę nic mnie nie porwało na tyle, by wydać na te szmatki kasę /niemałą, dodam - te wszystkie fatałaszki dla niemowlaków są potwornie drogie a gdzie reszta? gdzie wózek, łóżeczko, kołyska, przewijak, fotelik samochodowy? gdzie zapasy pieluch, oliwek, pudrów?/). Dobrze, że mamy rodzinę i znajomych, którzy cały czas znoszą nam śliczne rzeczory - chyba mają lepsze sklepy niż ja :D

Następny wypad nieprędko i, to już wiem na pewno, w deszczu i chłodzie. Upały w tym roku mnie po prostu zabiją :D

Zyciodajny aloes...

Dzieciak wysysa ze mnie życie. Rośnie we mnie mały wampir energetyczny, który sprawia, że nie mam siły zwlec się z łóżka a wyjście na spacer jest dla mnie jak wyprawa dookoła świata. A termin mam dopiero na 25 września. I będzie coraz gorzej a nie coraz lepiej. No dobra, może i dramatyzuję trochę ;) Cieszę się, bo najgorsze już za nami (20 tydzień, a wcześniejsze dwie ciąże skończyły się u mnie w okolicach 11 tygodnia, więc teraz już możemy odetchnąć), mogę normalnie chodzić do pracy odpoczywając co jakiś czas na L4 :D Brzuch już widoczny i USG połówkowe umówione - nie mogę się doczekać i mam nadzieję, że nasze dziecko nie będzie nieśmiałe tylko odważnie rozkraczy się przed rodzicami i pokaże swe wdzięki, bo chciałabym wiedzieć, czy mam w brzuchu Tośkę czy Filipa.

Dzieciak wysysa ze mnie nie tylko życie ale i wodę. Nigdy wcześniej nie miałam tak suchej skóry, jak teraz. Sucha twarz, suche łydki, suchy brzuch, suche paznokcie, suche włosy, suche dłonie... Masakra jakaś. Ale na szczęście jest na to remedium - żel aloesowy.



Specyfiki aloesowe zawsze miałam na półce w lodówce (schłodzone są najlepsze :D). Ale dopiero teraz doceniam to, jak bardzo wszechstronnym kosmetycznym półproduktem jest aloes. Żelu aloesowego (w tej chwili Nature Republic a wcześniej Forever Living) używam dosłownie do wszystkiego. Smaruję nim cielsko po kąpieli, łydki po goleniu, twarz po myciu (zamiast albo pod krem, zależy), kąpię w nim paznokcie (mam osobne pudełko tylko do tego celu - moczę w nim paznokcie - nie ma chyba lepszej kuracji nawilżającej dla płytki, spróbujcie - odżyją Wam i skórki, i paznokcie), nakładam na włosy zamiast wszelakich masek (włosy po takiej kuracji /nałożyć przed myciem, owinąć folią *albo plastikową jednorazówką jako ja czynię* a potem zmyć/ są niesamowite - miękkie, błyszczące i wyraźnie nawilżone).
Nie muszę chyba pisać, że aloes jest świetny w posłonecznych sytuacjach kryzysowych. IMO lepszy niż kefir czy maślanka (zwłaszcza, że wręcz nienawidzę zapachu zsiadłego mleka -.-'), w czasie urlopów w ciepłych krajach to był mój kosmetyk numer dwa, zaraz po filtrach.

Kosmetyk ten to nie lepiący się żel. Po nałożeniu na skórę wchłania się w nią z szybkością światła, nie ma więc czasu na wysychanie i tworzenie mało przyjemnej, zaschniętej skorupki. Nie ma tu efektu jedwabistej skóry jak przy balsamach czy kremach, ale czuć, że skóra jest odpowiednio nawilżona. Często nakładam go grubą warstwą na twarz i czekam, aż się wchłonie. Zwykle trwa to koło kwadransa ale po tym czasie mam taką cerę, że szok. Najlepsze kremy nawilżające nie są tak skuteczne jak ten niepozorny, przezroczysty żel.




Świeży sok aloesowy świetnie leczy opryszczkę (wystarczy ułamać kawałek liścia i okładać sokiem paskudę), łagodzi ukąszenia komarów jak i przyspiesza gojenie ran. Wystarczy mała odsadka tej roślinki, by już po roku mieć imponujący krzaczor własnego aloesa. Mój ma jakieś 5 lat, 120cm wzrostu i w grudniu udawał choinkę a w kwietniu wisiały na nim pisanki :D A jak wsadzałam go do doniczki to był tyci tyci tyciusieńki, miał może z 15 cm max.

Recenzowałam żel Nature Republic (do kupienia na jebaju za jakieś $10) ale w sumie każdy kosmetyk z dużą zawartością aloesu działa podobnie. W aptekach widziałam różne specyfiki - kremy, żele, maści - jak skończę mój eBayowy zapas NR to pewnie wybiorę się właśnie do apteki i poproszę mojego ulubionego pana pigularza by dał mi coś skutecznego.

Tak się wczułam że aż się dziecię we mnie delikatnie poruszyło. Ach, nie mogę się doczekać kopania po żebrach. To dopiero będzie coś...