To była miłość od pierwszego wejrzenia. A pierwsze malowanie tylko to uczucie scementowało :)
Na pierwszy ogień poszedł Let Me Fly. Pomalowałam nim paznokcie w poniedziałek wieczorem a kiedy w środę późnym popołudniem zmywałam paznokcie lakier wyglądał tak dobrze, jakby dopiero przed chwilą był położony. Podobnie było z Quench i podobnie jest z Iconic, którego mam na paznokciach od wczoraj.
Let Me Fly:
Niebieski turkus z grubym shimmerem/drobnymi glass flekcs. Genialny kolor - uwielbiam tego typu lakiery a ten jest wybitny, chyba przez dodatek tego srebrnego pyłku. Kocham.
Awakening:
W butelce nieco bardziej niebieski niż na paznokciach. Na paznokciach to taka ciemna, morska zieleń (bardzo ciemna, wręcz głębinowa). Krem, bez dodatków. Myslałam, że jest podobny do kardaszianowego Khloe Had a Little Lam-Lam, ale jednak Lam-Lam to inny rodzaj zieleni ;)
My Kind Of Cool Aid:
Szarawa lawenda ze srebrnym shimmerem. Czegoś takiego się spodziewałam i jestem z tego koloru bardzo zadowolona - myślałam, że będzie nieco zbyt chłodny dla mojej karnacji, ale na szczęście nic takiego nie ma miejsca.
Quench:
Klasyczna, krwista czerwień. Piękna ale bardzo powtarzalna - chyba każda firma lakierowa ma taką czerwień w swojej ofercie.
Iconic:
I to jest wielkie WOW. Ten lakier jest niesamowity - ciemny róż ze złotym shimmerem i flakies. Cudo! Nigdy nie widziałam czegoś podobnego. Flakies w kryjącej bazie to świetny pomysł - są widoczne ale jednocześnie dyskretne jednak dodają lakierowi pazura. Super.
Podsumowując - Cult Nails to klasa sama w sobie. Nie spodziewałam się, że znajdę lakiery lepsze od Chanel - a znalazłam. Lepsze jakościowo i cenowo. CN nie są może najtańsze ale też i nie są najdroższe - $10 to średnia półka na poziomie lakierów OPI czy Zoya (na cenę wysyłki przymykam oko ;)). Polecam z całego serca.