Miniony tydzień był ciężki. W poniedziałek musiałam sobie radzić ze zgrajami rozhisteryzowanych gimnazjalistów przerażonych tym, że nie zdadzą egzaminu albo że zdadzą go tak, jakby mieli IQ rozwielitki. Od wtorku do czwartku albo siedziałam na niewygodnych krzesłach w dusznych salach albo krążyłam po korytarzach pilnując porządku. A piątek to znowu było uspokajanie jeszcze bardziej rozhisteryzowanych uczniów, którzy po sprawdzeniu wyników zgodnie uznali (moja klasa) że absolutnie nie mają co liczyć na wysokie wyniki. Kiedy zadzwonił ostatni piątkowy dzwonek wyprułam z klasy, rzucając przez ramię 'miłego weekendu' i tyle mnie widzieli. W nauczycielskim odłożyłam tylko dziennik na swoje miejsce, znowu wymamrotałam 'bawcie się dobrze' i opuściłam szkolne mury.
A dzisiaj jest pierwszy dzień dłuuuuuuuuuuugiego weekendu. Długiego, bo w naszej szkole trwa on od dzisiaj do następnej niedzieli. 9 dni robienia nic. Znajomi jadą jutro do Chorwacji i namawiają nas gorąco, byśmy do nich dołączyli. Decyzja jeszcze nie zapadła, na wszelki wypadek piorę i odświeżam letnie rzeczy a Bartek pożyczył walizki. Ale sama nie wiem, czy chce mi się jechać. Jeszcze rok temu nie zastanawiałabym się nawet minuty - walizki byłby spakowane w 15 minut a ja buzowałabym z podniecenia. Ale dzisiaj? Chciałabym spędzić ten czas w spokoju, na tarasie albo u teściów w ogrodzie. Z książką, laptopem i kotem na kolanach. No zobaczymy.
Między jedną pralką a drugą pokażę Wam Living Water - zielono-czarno-granatowy żelek z niebiesko-zielonym drobnym brokatem. Ekstra :)