Naturalne
kosmetyki nigdy mnie nie nęciły. Jakoś tak od razu uznałam, że
to nie dla mnie. Poza tym dostęp do tych faktycznie naturalnych
miałam utrudniony – w Miasteczku z drogerii mieliśmy do niedawna
tylko Naturę, Rossmanna i kilka prywatnych bezimiennych, żadnych
tam Sephor czy Douglasów w których można dostać chociaż te
pseudo-naturalne mazidła. Kiedyś zainteresowała mnie Biochemia
Urody - tonikowi PHA i serum migdałowemu jestem wierna nadal
(okresowo), ale reszta, której spróbowałam mocno mnie rozczarowała
(hydrolaty i oleje), więc dalej nie próbowałam. Zostałam przy
nafaszerowanych chemią, pięknie pachnących i wyglądających
kosmetykach :D
Al
kiedy w Miasteczku otwarła się Mydlarnia postanowiłam popróbować.
Nie będę się rozpisywać na temat zalet i wad mydła marsylskiego
czy maseł sprzedawanych na wagę, ale o Savon Noir muszę coś
powiedzieć :)
Savon
Noir to tradycyjne marokańskie mydło bez mydła. Jak to mydło bez
mydła? Ano tak to – SN to naturalny myjak z czarnych oliwek. Byłam
sceptycznie nastawiona do tego cuda – gęsta maź o konsystencji
wosku do depilacji pachnąca, imo, przyjemnie (mam wersję z kwiatem
pomarańczy), chociaż śmiem przypuszczać, że ten zapach może
odstraszać.
Jestem
po 7 tygodniach stosowania Savon Noir – pierwszy tydzień
nakładałam mydło na twarz co drugi dzień, w kolejnych dwa razy na
tydzień – mimo rewelacyjnych rezultatów moja skóra zaczęła się
delikatnie przysuszać, wolałam więc nie ryzykować.
Już
po pierwszym użyciu byłam zachwycona – cera była jaśniejsza,
gładsza a pory zwężone i prawie niewidoczne. Przy kuracji
intensywnej pory oczyściły mi się wręcz spektakularnie ;) W
kolejnych tygodniach (aż do teraz) efekt ten utrzymuję, używając
mydełka raz – dwa razy w tygodniu. I jest ok – po myciu skóra
jest czysta, czuć jak oddycha a krem wchłania się w nią jak w
woda w gąbkę.
Producent
zaleca, by po sesji z Savon Noir używać naturalnych olejów itp. -
ja jednak nakładam moje ukochane sleep pack'i i jest w porzo :D
Nie
radzę też trzymać mydła zbyt długo na twarzy – kiedyś mi się
przysnęło z brunatną mazią na facjacie – drzemencja 20minutowa
dosłownie, a obudziłam się z piekąca i zaczerwienioną skórą –
zaczerwienienie zeszło dopiero rano następnego dnia (tego ranka
poczułam ulgę, gdy spojrzałam w lustro – bałam się, że będę
wyglądać jak Indianka z rezerwatu czy coś).
Jak
używać? Pani w Mydlarni poinstruowała mnie, że można normalnie –
jak zwykłe myjaki czyli na facjatę, myju myju i siup, z ciepłą
woda w odpływ albo jak paseczki/peelingi enzymatyczne – cienka
warstwa na twarz, 10 minut trzymamy a później zmywamy kolistymi
ruchami zwilżonych dłoni. Można też Savonka używać na ciało,
ale dla mnie to zbyt drogi byznes :D
Savon
Noir nie jest tanim kosmetykiem, ale na plus na pewno jest to, że
mydło jest wydajne jak nie wiem. 100 g (28 zeta) wystarcza na
baaaaaaardzo długo – ja mam jeszcze z 1/3 opakowania, a używam
chyba od połowy lutego lub coś w tym stylu. No i używam
regularnie, dwa razy w tygodniu minimum (jak zauważam, że coś
niepokojącego się zaczyna dziać to wyciągam ciężkie działa w
postaci właśnie oliwkowej mazi).
Jedynym
minusem może być tandetne, plastikowe opakowanie. Ale z drugiej
strony – ten plastik może być i plusem, bo gdyby tak Savon
zamknięty był w szklanym ciężkim słoju to już dawno potłukłabym
płytki w łazience.
Gdybym
wiedziała, że to taki hicior to już dawno kupiłabym swoje
pierwsze opakowanie. Ale lepiej późno niż wcale – od teraz ten
kosmetyk ma swoje stałe miejsce w mojej łazience :)