No więc wieś była magiczna i urokliwa a towarzystwo niesamowite ale nie można ludziom siedzieć na głowie cały czas. Dlatego też w środowy poranek wyruszyliśmy na, w założeniu, wielkie zakupy. W założeniu, bo w praktyce wyszło z tego wielkie nic :( Mój brzuch nie mieści się już w spodnie z wysokim stanem, biodrówki to dla mnie wielkie nie a żadne spodnie z golfem mnie nie urzekły na tyle, by cokolwiek kupić. Póki co mieszczę się jeszcze w kilka starych sukienek i spódnic, więc może do następnego wypadu do Wielkiego Miasta jakoś prześmigam w tym co mam. Jak nie to gdzieś w okolicy jakoś sklep dla ciężarówek chyba jest, więc a nuż...
Głównym powodem wycieczki był jednak TK Maxx. Kilka razy odwiedziłam sklepy tej sieciówki w Londynie, nigdy nie wyszłam stamtąd z pustymi rękami (a z pełnym portfelem). U nas jednak to było wielkie, wielkie rozczarowanie. Sklep ogromny, ciuchów niby dużo ale większość to zwykłe szmaty w niezwykłych cenach. Jakość lumpeksowa a ceny? Dżizas, ceny wysokie jak Pałac Kultury i Nauki albo nawet i wyższe. Jak się to ma do filozofii marki? I dunno. Co prawda udało mi się kupić fajne okulary przeciwsłoneczne ale napalona byłam na dużo, dużo więcej.
Oto i mój tekamaksowy łup:
Okulary typu 'wayfarer' Betsey Johnson za 59,90. Okulary są bardzo porządnie wykonane - plastik jest dobrej jakości, całość jest masywna ale nie ciężka; metalowe zawiasy; brązowe szkła. Ładnie leżą na nosie - nic nie odstaje, nic nie wbija się w policzki a zauszniki są odpowiedniej długości i nie cisną boków głowy. Bardzo się cieszę :D A to serduszko na lewym zauszniku jest u-r-o-c-z-e :D
Poza tym nabyłam dwie pary płaskich sandałów w H&M i polskie lakiery:
Nie ma tego wiele. Nowe letnie Joko FashionMania i chyba nowe matowe Delie.
I szybkie swatche:
Delia: 401, 403, 407, 408 |
Joko: Not forget me, He comes the sun, Pret-a-porter |
Szary mat ma w sobie shimmer, który jest widoczny po wyschnięciu lakieru na paznokciu. Ciekwy efekt. Joko są urocze - niebieski i żółty to shimmery/glass flecks a czerwony to neonowy koral w stylu Ole Caliente i Red Lights Ahead... Where? Z tej serii było jeszcze kilka innych, mocno neonowych kolorów ale mnie się one nie spodobały.
Z tej wczorajszej wycieczki wróciłam wymęczona jak koń po westernie. Było gorąco, tłoczno (środek majówki, nie wiem czego się mój wewnętrzny geniusz spodziewał) i męcząco. Już chyba jestem za stara na takie całodniowe wypady zakupowe. Co innego obskoczyć kilka sklepów podczas 'czasu wolnego' na wycieczce z gimnazjalistami a co innego szwędać się od sklepu do sklepu w dzień wolny. Co prawda Bartek nie stał nade mną z biczem i nie wskazywał drogi z jednego sklepu do drugiego, ale jak już przejechaliśmy ponad 100 km to nie na marne i oboje chcieliśmy coś kupić - i dla siebie, i dla Malucha (i tu też dupa zbita, bo te dziecięce rzeczy niby ładne ale naprawdę, naprawdę nic mnie nie porwało na tyle, by wydać na te szmatki kasę /niemałą, dodam - te wszystkie fatałaszki dla niemowlaków są potwornie drogie a gdzie reszta? gdzie wózek, łóżeczko, kołyska, przewijak, fotelik samochodowy? gdzie zapasy pieluch, oliwek, pudrów?/). Dobrze, że mamy rodzinę i znajomych, którzy cały czas znoszą nam śliczne rzeczory - chyba mają lepsze sklepy niż ja :D
Następny wypad nieprędko i, to już wiem na pewno, w deszczu i chłodzie. Upały w tym roku mnie po prostu zabiją :D