czwartek, 3 maja 2012

Zyciodajny aloes...

Dzieciak wysysa ze mnie życie. Rośnie we mnie mały wampir energetyczny, który sprawia, że nie mam siły zwlec się z łóżka a wyjście na spacer jest dla mnie jak wyprawa dookoła świata. A termin mam dopiero na 25 września. I będzie coraz gorzej a nie coraz lepiej. No dobra, może i dramatyzuję trochę ;) Cieszę się, bo najgorsze już za nami (20 tydzień, a wcześniejsze dwie ciąże skończyły się u mnie w okolicach 11 tygodnia, więc teraz już możemy odetchnąć), mogę normalnie chodzić do pracy odpoczywając co jakiś czas na L4 :D Brzuch już widoczny i USG połówkowe umówione - nie mogę się doczekać i mam nadzieję, że nasze dziecko nie będzie nieśmiałe tylko odważnie rozkraczy się przed rodzicami i pokaże swe wdzięki, bo chciałabym wiedzieć, czy mam w brzuchu Tośkę czy Filipa.

Dzieciak wysysa ze mnie nie tylko życie ale i wodę. Nigdy wcześniej nie miałam tak suchej skóry, jak teraz. Sucha twarz, suche łydki, suchy brzuch, suche paznokcie, suche włosy, suche dłonie... Masakra jakaś. Ale na szczęście jest na to remedium - żel aloesowy.



Specyfiki aloesowe zawsze miałam na półce w lodówce (schłodzone są najlepsze :D). Ale dopiero teraz doceniam to, jak bardzo wszechstronnym kosmetycznym półproduktem jest aloes. Żelu aloesowego (w tej chwili Nature Republic a wcześniej Forever Living) używam dosłownie do wszystkiego. Smaruję nim cielsko po kąpieli, łydki po goleniu, twarz po myciu (zamiast albo pod krem, zależy), kąpię w nim paznokcie (mam osobne pudełko tylko do tego celu - moczę w nim paznokcie - nie ma chyba lepszej kuracji nawilżającej dla płytki, spróbujcie - odżyją Wam i skórki, i paznokcie), nakładam na włosy zamiast wszelakich masek (włosy po takiej kuracji /nałożyć przed myciem, owinąć folią *albo plastikową jednorazówką jako ja czynię* a potem zmyć/ są niesamowite - miękkie, błyszczące i wyraźnie nawilżone).
Nie muszę chyba pisać, że aloes jest świetny w posłonecznych sytuacjach kryzysowych. IMO lepszy niż kefir czy maślanka (zwłaszcza, że wręcz nienawidzę zapachu zsiadłego mleka -.-'), w czasie urlopów w ciepłych krajach to był mój kosmetyk numer dwa, zaraz po filtrach.

Kosmetyk ten to nie lepiący się żel. Po nałożeniu na skórę wchłania się w nią z szybkością światła, nie ma więc czasu na wysychanie i tworzenie mało przyjemnej, zaschniętej skorupki. Nie ma tu efektu jedwabistej skóry jak przy balsamach czy kremach, ale czuć, że skóra jest odpowiednio nawilżona. Często nakładam go grubą warstwą na twarz i czekam, aż się wchłonie. Zwykle trwa to koło kwadransa ale po tym czasie mam taką cerę, że szok. Najlepsze kremy nawilżające nie są tak skuteczne jak ten niepozorny, przezroczysty żel.




Świeży sok aloesowy świetnie leczy opryszczkę (wystarczy ułamać kawałek liścia i okładać sokiem paskudę), łagodzi ukąszenia komarów jak i przyspiesza gojenie ran. Wystarczy mała odsadka tej roślinki, by już po roku mieć imponujący krzaczor własnego aloesa. Mój ma jakieś 5 lat, 120cm wzrostu i w grudniu udawał choinkę a w kwietniu wisiały na nim pisanki :D A jak wsadzałam go do doniczki to był tyci tyci tyciusieńki, miał może z 15 cm max.

Recenzowałam żel Nature Republic (do kupienia na jebaju za jakieś $10) ale w sumie każdy kosmetyk z dużą zawartością aloesu działa podobnie. W aptekach widziałam różne specyfiki - kremy, żele, maści - jak skończę mój eBayowy zapas NR to pewnie wybiorę się właśnie do apteki i poproszę mojego ulubionego pana pigularza by dał mi coś skutecznego.

Tak się wczułam że aż się dziecię we mnie delikatnie poruszyło. Ach, nie mogę się doczekać kopania po żebrach. To dopiero będzie coś...