środa, 17 sierpnia 2011

Recenzja: Peach All-in-One Peeling Gel Baviphat.

Długo szukałam idealnego peelingu dla siebie. Mam skórę typowo mieszaną - tłustą w strefie T, sucha na policzkach. Zmagam się też z zaskórnikami. Dlatego w kosmetykach cenię sobie wielozadaniowość ;) Dobry peeling powinien być delikatny, skuteczny i najlepiej, jakby nie wysuszał skóry. Znalezienie takiego cuda zajęło mi kilka dobrych miesięcy...

Zacznijmy może od początku. Dwa, może trzy lata temu znajoma zaczęła zachwalać mi azjatycki, nazwijmy to - styl życia. Wybielanie skóry, wielka dbałość o cerę, włosy itp. Ja sama temat zaczęłam zgłębiać na dopiero co przeze mnie odkrytym eBayu. I można powiedzieć, że wpadłam po uszy :) BB kremy stanowią teraz ogromną część mojej kosmetyczki, podobnie jak wszelkie pielęgnacyjne cuda. I takim cudem jest Peach All-in-One Peeling Gel koreańskiej firmy Baviphat. Dlaczego zakochałam się w tym kosmetyku?

Peach All-in-One Peeling Gel to peeling enzymatyczny (gommage), który stosuje się jednak jak peeling mechaniczny - nakłada się porcję kosmetyku na suchą twarz i masuje. Sam żel nie zawiera jednak drobinek ścierających (takie ma inny rewelacyjny kosmetyk Baviphatu - Mango Heat Scrub, którego recenzja za kilka dni). Enzymy i ekstrakty zawarte w peelingu momentalnie usuwają z twarzy martwy naskórek, który wyczuwamy pod palcami - są to grudki i wałeczki, nierzadko też zaskórniki w całości (widok nie jest najprzyjemniejszy). Po kilku minutach masażu zmywamy twarz ciepłą wodą i nakładamy krem nawilżający.
Działanie peelingu jest wyczuwalne od razu. Skóra jest miękka, wyraźnie oczyszczona i rozjaśniona, a pory są mniej widoczne. Ja zazwyczaj stosuję go rano, makijaż na tak przygotowanej twarzy pięknie wygląda. Kiedy stosuję go wieczorem to zamiast kremu nawilżającego kładę na twarz albo Apple Sleeping Pack albo Paprika Sleeping Pack - produkty w postaci gęstego żelu, których zadaniem jest oczyszczenie porów, nawilżenie skóry i redukcja martwych komórek naskórka.

Peeling zamknięty jest w uroczym pudełeczku w kształcie brzoskwini. Innym może się to wydawać infantylne, ale mnie te opakowania urzekły. Dostanie się do kosmetyku jest wieloetapowe, bo po odkręceniu wieczka musimy jeszcze zdjąć ochronną nakładkę. Do tego wszystkiego dołączona jest maleńka plastikowa łyżeczka. Peeling ma konsystencję gęstego kisielu, pachnie brzoskwiniami - powiedziałabym, że intensywnie.
Koszt zamówienia tego kosmetyku to niecałe $13 już z wysyłką. Biorąc pod uwagę pojemność (100g) i wydajność (tego opakowania używam od 1,5 miesiąca minimum 3 razy w tygodniu) to jest to zakup opłacalny. Ja polecam, bo to jeden z niewielu peelingów enzymatycznych, który tak bardzo przypadł mi do gustu. Może jest w tym jakaś magia azjatyckich kosmetyków, ale dla mnie liczy się to, że działa.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz