Pokazywanie postów oznaczonych etykietą peeling. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą peeling. Pokaż wszystkie posty

środa, 12 października 2011

Whitening Marvel Gel Ginvera - recenzja.

Korzystając z chwili swobody, chciałabym przedstawić Wam coś, co według mnie jest fenomenem na rynku kosmetycznym. I to chyba to cudo zapoczątkowało u mnie miłość do peelingów bez drobinek.
Mowa o Whitening Marvel Gel firmy Ginvera (trzy razu muszę sprawdzać, czy dobrze napisałam nazwę, nie wiem czemu ten peeling funkcjonuje u mnie pod imieniem Ginevra...).
Marvel Gel  to kosmetyk z Singapuru ale robiony na licencji japońskiej firmy. Wszystko to jest mocno pokręcone, bo, w skrócie, Marvel Gel robiony jest na japońskiej licencji w Malezji dla marki singapurskiej. Ale najważniejsze jest to, że, mimo tych wszystkich zawiłości, żel jest świetny.


Na eBayu nie ma zbyt wiele aukcji z Marvel Gelem. Jak go już sobie kupimy (a ceny są przeróżne, naprawdę; widziałam aukcje, na których kosztował $30(!) - z darmową wysyłką, no ale to gruba przesada, bo tubkę o pojemności 60ml można mieć już za $16 z wysyłką) to musimy uzbroić się w cierpliwość - jeśli kosmetyk wysyłany jest z Malezji, to do Polski pójdzie nawet 4 tygodnie...

Marvel Gel to, surprise surprise, żel :D Przejrzysty, jasnozielony żel, który delikatnie pachnie zielona herbatą.  Producent zaleca stosować go na suchą, wcześniej oczyszczoną twarz (chociaż osoby, które mają wrażliwą cerę powinny jednak twarz wcześniej lekko zmoczyć). Ja nakładam porcję wielkości orzecha laskowego na każdy policzek, brodę i czoło, na nos to, co mi się zwyższy ;) Teraz przyszedł czas na masaż - żel wmasowujemy w skórę twarzy - działanie jest natychmiastowe, bo w żelowej bazie od razu pojawiają się grudki złuszczonego naskórka. Kosmetyk ten jest na tyle delikatny, że można go stosować na skórze wokół oczu.

Jak już wyżej pisałam - ja jestem zachwycona. Skóra zaraz po użyciu jest niesamowicie gładka. Wymaga nałożenia kremu (u mnie jest to sleeping pack) albo maseczki nawilżającej.








Tak, te grudki na zdjęciu poniżej to złuszczona skóra i inne niespodzianki ;)

Działanie widoczne gołym okiem, prawda?

Ze swojej strony polecam - niekoniecznie akurat ten peeling, ale któryś z dostępnych na eBayu bezdrobinkowych żeli. Chociażby brzoskwiniowy Baviphat (mam w planach notkę z porównaniem tych dwóch kosmetyków).

poniedziałek, 29 sierpnia 2011

Recenzja: Mango Heat Scrub Baviphat.

Nie porzuciłam tradycyjnych ścieraków na rzecz enzymatycznych cudeniek. Bo jednak czasami muszę poczuć na skórze działanie peelingu.



Mango Heat Scrub to produkt nowy na azjatyckim rynku. Zastąpił Mango Brightening Mask, produkt, którego ja nie mogę odżałować. Zużyłam kilka małych opakowań podróżnych tej maski i byłam nią zachwycona. Gdy przyszedł czas zamówienia pełnowymiarowego produktu, od ulubionego sprzedawcy dowiedziałam się, że Baviphat już jej nie produkuje i że zastępują ją rozgrzewającym peelingiem. Oczywiście od razu napisałam pełnego żalu maila do Baviphatu (dostałam odpowiedź, że niebawem wprowadzą coś spektakularnego, więc czekam...) a żeby osłodzić sobie tęsknotę zamówiłam peeling.

Nie żałuję tego zakupu. Bo to jest bardzo dobry kosmetyk. Spodziewałam się czegoś w rodzaju peelingu cukrowego - mocnego, agresywnego ścieraka. Produkt, który otrzymałam jest efektywny w działaniu ale bardzo przy tym delikatny. Drobinki - małe, gładkie kuleczki zatopione są w mętnym ale jednolitym żelu. Żel pachnie mango, podobnie jak przy Peach All-in-One Peeling Gel zapach jest jadalny i barrrdzo smakowity.
Tak jak i inne produkty tego typu, peeling ten nakłada się na suchą twarz (osoby z wrażliwą cera mogą ją wcześniej zwilżyć) i kilka minut masuje. Ja dodatkowo, po ceremoniale wmasowywania, zostawiam żel na kilka minut na twarzy (odkryłam, że ten kosmetyk ma świetne właściwości nawilżające). Efekt grzewczy wyczuwa się przy masażu, później już nie. Producent zaleca stosować Mango Heat Scrub w temperaturze pokojowej, w żadnym wypadku w saunie/gorącej kąpieli etc (ze względu na rozgrzewający efekt, ciepłe powietrze tylko to potęguje).
Po około kwadransie zmywam twarz letnią wodą i nakładam sleeping pack (Apple lub Paprika). Po takim zabiegu twarz jest oczyszczona, gładka i rozpromieniona.

Uwielbiam opakowania Baviphatu. Owoce są bezbłędne i  od razu wiem, co się w środku kryje. Dostanie się do środka jest znowu wieloetapowe, bo znowu pod właściwa przykrywką mamy plastikowe wewnętrzne wieczko z łyżeczunią.
Pojemność 110g, cena ca. $15 (zależy u kogo się kupuje). Peeling jest dość drogi (w porównaniu do poprzednika) i ma mniejsza gramaturę.
Jest wydajny, wystarczy niewielka ilość kosmetyku na całą twarz.
All in all warto, zwłaszcza, gdy lubi się gadżety kosmetyczne :D






środa, 17 sierpnia 2011

Recenzja: Peach All-in-One Peeling Gel Baviphat.

Długo szukałam idealnego peelingu dla siebie. Mam skórę typowo mieszaną - tłustą w strefie T, sucha na policzkach. Zmagam się też z zaskórnikami. Dlatego w kosmetykach cenię sobie wielozadaniowość ;) Dobry peeling powinien być delikatny, skuteczny i najlepiej, jakby nie wysuszał skóry. Znalezienie takiego cuda zajęło mi kilka dobrych miesięcy...

Zacznijmy może od początku. Dwa, może trzy lata temu znajoma zaczęła zachwalać mi azjatycki, nazwijmy to - styl życia. Wybielanie skóry, wielka dbałość o cerę, włosy itp. Ja sama temat zaczęłam zgłębiać na dopiero co przeze mnie odkrytym eBayu. I można powiedzieć, że wpadłam po uszy :) BB kremy stanowią teraz ogromną część mojej kosmetyczki, podobnie jak wszelkie pielęgnacyjne cuda. I takim cudem jest Peach All-in-One Peeling Gel koreańskiej firmy Baviphat. Dlaczego zakochałam się w tym kosmetyku?

Peach All-in-One Peeling Gel to peeling enzymatyczny (gommage), który stosuje się jednak jak peeling mechaniczny - nakłada się porcję kosmetyku na suchą twarz i masuje. Sam żel nie zawiera jednak drobinek ścierających (takie ma inny rewelacyjny kosmetyk Baviphatu - Mango Heat Scrub, którego recenzja za kilka dni). Enzymy i ekstrakty zawarte w peelingu momentalnie usuwają z twarzy martwy naskórek, który wyczuwamy pod palcami - są to grudki i wałeczki, nierzadko też zaskórniki w całości (widok nie jest najprzyjemniejszy). Po kilku minutach masażu zmywamy twarz ciepłą wodą i nakładamy krem nawilżający.
Działanie peelingu jest wyczuwalne od razu. Skóra jest miękka, wyraźnie oczyszczona i rozjaśniona, a pory są mniej widoczne. Ja zazwyczaj stosuję go rano, makijaż na tak przygotowanej twarzy pięknie wygląda. Kiedy stosuję go wieczorem to zamiast kremu nawilżającego kładę na twarz albo Apple Sleeping Pack albo Paprika Sleeping Pack - produkty w postaci gęstego żelu, których zadaniem jest oczyszczenie porów, nawilżenie skóry i redukcja martwych komórek naskórka.

Peeling zamknięty jest w uroczym pudełeczku w kształcie brzoskwini. Innym może się to wydawać infantylne, ale mnie te opakowania urzekły. Dostanie się do kosmetyku jest wieloetapowe, bo po odkręceniu wieczka musimy jeszcze zdjąć ochronną nakładkę. Do tego wszystkiego dołączona jest maleńka plastikowa łyżeczka. Peeling ma konsystencję gęstego kisielu, pachnie brzoskwiniami - powiedziałabym, że intensywnie.
Koszt zamówienia tego kosmetyku to niecałe $13 już z wysyłką. Biorąc pod uwagę pojemność (100g) i wydajność (tego opakowania używam od 1,5 miesiąca minimum 3 razy w tygodniu) to jest to zakup opłacalny. Ja polecam, bo to jeden z niewielu peelingów enzymatycznych, który tak bardzo przypadł mi do gustu. Może jest w tym jakaś magia azjatyckich kosmetyków, ale dla mnie liczy się to, że działa.