niedziela, 11 września 2011

Czerwona szminka.

Parafrazując pewne znane powiedzonko, special times call for special measures. Tą specjalną okazją jest ślub i wesele kuzyna mojego męża. Czasu pozostało już niewiele, a ja jeszcze do minionej nocy pozostawałam bez jakiegokolwiek pomysłu na siebie. Kiedy tak przewracałam się z boku na bok, wymyśliłam sobie, że całą ślubno-weselną stylizację zbuduję wokół czerwonych ust. Dlatego też dzisiaj rano, idąc naszym deptakiem, wdepłam sobie do Natury i wybrałam bardzo ładną, w moim mniemaniu, czerwień.

Szminki lubię bardzo, ale w kolorach brudnego różu. Czerwone usta podobają mi się, ale na kimś innym. Jak dla mnie są zbyt krzykliwe. Ale raz na ruski rok, na specjalną okazję... Czemu nie :)

Ketch-me-up z serii Ultimate Shine to czerwień jasna, klasyczna, trochę w stylu pin-up. Kremowa, miękka (może nawet trochę zbyt miękka...) - cieszy mnie to, że nie ma połyskujących drobinek, bo jak szminka, w dodatku czerwona, to musi być kremowa (w sensie bez tych wszystkich upiększaczy w postaci błyskających iskierek czy perły; takie cuda to albo dla dwunastolatek, albo dla pań pachnących naftaliną a nie perfumami).

Jeszcze nie wiem, jak będzie wyglądać reszta, ale usta już bardzo mi się podobają. Prawdopodobnie będzie to kolor jednorazowego użytku, więc 16 złotych to nie taka straszna do wydania kwota (chociaż nie powiem, kusiła mnie Rouge Allure w kolorze Audace, ale tym razem opanowałam wewnętrznego roztrwaniacza majątku).

Swatch na Kleeneksie, bo tylko tak kolor wychodził wiernie.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz