sobota, 2 czerwca 2012

O Albercie, zakupach i szmince...

W środę mój mąż miał wykonać zadanie - miał z naszym Albertem jechać do weta by Albert przeszedł pewien zabieg, ekhm, kosmetyczny. Może i bym się tak przy tym nie upierała, ale kiedy nadchodzi ten czas to Albert jest po prostu nie do wytrzymania - chodzi i wyje, zachowuje się tak, jakby się nażarł jakiejś dziwnej kocimiętki no i ogólnie niezbyt fajny wtedy z niego kot. Uznałam, że trzeba te praktyki ukrócić, zlikwidować co nieco by po prostu mieć święty spokój. Zadanie zleciłam Bartkowi. A i tak musiałam jechać do weterynarza sama. Bartek cały dzień się ociągał (nasz wet przyjmuje do 21:00, więc chłop miał czas) i na moje pytanie 'WTF dude?!' odpowiedział tylko, tu cytat, 'ja nie chcę się naszemu kotu kojarzyć z bólem i odarciem z męskości'. WTF dude indeed. Pojechałam więc sama, i mam głęboko w poważaniu to, że będę się Albertowi kojarzyć z odarciem z męskości - przynajmniej będziemy mieć spokój (i suche buty - garniturkowe półbutki mojego małża w czasach 'kotki na gorącym blaszanym dachu' robiły za kuwetę :]).

I jakże się myliłam, gdy myślałam, że na zwolnieniu będę mieć masę wolnego czasu. Mama ma monopol na mój wolny czas przynajmniej do końca przyszłego tygodnia. Chodzimy na spacery, zakupy i takie tam. Rozmawiamy, skajpajujemy z ojcem i spotykamy się z moimi teściami. Snujemy plany na przyszłość i wspominamy. Jest miło, ale ja jestem już tym nieco zmęczona. Dlatego jestem wdzięczna teściowej, że zabiera jutro moją mamę na działkę a mnie daje wolne. Wypocznę :D

W tym tygodniu poczta coś mnie nie lubiła - miałam nadzieję dostać kilka bardzo wyczekiwanych przesyłek, a przyszły tylko kropkowacze do paznokci.


W Rossmannie nie mogłam się oprzeć tym lakierom z limitki (?) Manhattanu: M & Buffalo. A tonik kupiłam, bo mi się skończył a ja bardzo te produkty Bourjois lubię - zdecydowanie bardziej wole burżujową pielęgnację od kolorówki.
Blistex to nabytek dzisiejszy, apteczny. Byłam mile zaskoczona, gdy w aptece w naszym bloku zobaczyłam standzik Blisteksa (przetrzebiony dość mocno, no ale liczy się sama jego obecność :D).

Na koniec coś, z zakupu czego cieszę się niesamowicie :) L'Oreal Caresse w odcieniu Rebel Red.




Koło tych szminek chodziłam od kilku dni. Urzekła mnie przede wszystkim reklama w gazetach - mniam. Jak zobaczyłam kolory to wpadłam jeszcze bardziej. Stopowała mnie cena. Ale...
Moja mama z porannej wizyty w spożywczaku przytargała kilka babskich czytadeł, do lektury których zasiadłam po obiedzie. Zaczęłam od Claudii - powoli i dość bezmyślnie przerzucałam kolejne kartki. Aż mój wzrok sfokusował się na stronie 65 tegoż magazynu - kupon z 25% zniżką na jeden produkt z asortymentu Drogerii Natura. Jak w kreskówkach, koło mojej głowy zaświeciła się ogromna żarówka, oczy zrobiły się nagle rozmarzone a twarz przepołowił mi ogromny uśmiech - już wiedziałam, na co ten kupon spożytkuję :D Od razu porwałam kluczyki i pojechałam do Natury. Szminkę kupiłam za 31,48 bodajże i uważam to za cenę znośną. Tak znośną, że kupię sobie jeszcze kilka sztuk Claudii, by do końca czerwca kupić sobie jeszcze parę Caresse.


Rebel Red na ustach to transparentna czerwień. Daje tylko poświatę koloru - z czego jestem bardzo zadowolona :) Na ustach daje uczucie balsamu a nie szminki - z czego jestem jeszcze bardziej zadowolona. Taka szminka to zdecydowanie coś dla mnie (a wczoraj zamówiłam sobie dwie inne śmineczki - Riche Balm L'Oreala i Color Bust Lip Butter Revlona). 

Jeszcze może Blistex z bliższa:


Pierwsze wrażenie? Jezus Maria, jakie to suche o_O Naprawdę, sztyft wygląda jak suchy, wiórowaty kawałek drewienka. A na ustach? OMG, kocham! Sztyfty Nivea mogą się schować, bo nawet butów Blisteksowi nie powinny czyścić.

Wpis miał być zupełnie o czym innym, zeszłam na bardzo odległe tematy :D Cóż, o olejku opowiem później...